poniedziałek, 15 stycznia 2024

Z duszy

Ciężko być asertywnym. Brak asertywności, jak też jej nadmiar, boli na duszy. Budzi też złość. Tak, jestem niezadowolona. Zła ? Może jeszcze nie. Pochwaliłam się koleżankom (nie są moimi przyjaciółkami,  tak dla jasności), że wybieram się w niedzielę na imprezę. Od razu się zainteresowały. Powiedziałam bez ogródek, że to impreza plenerowa, ale płatna, że jest w okolicy miasteczka oddalonego o 50 km. Dałam linka do strony internetowej, popatrzyły, pocmokały - jadą, wszystkie trzy. To było kilka dni temu. Padła propozycja, abym kupiła bilety dla wszystkich, rozliczymy się na wyjeździe. Dziś wiem, że głupia byłam, że się zgodziłam. Dzwonię w niedzielę rano, żeby dobrze i ciepło się ubrały, nie zakładały obcasów i najlepszych ciuchów, bo impra przecież w lesie, grunt nierówny i iskry z ogniska leciały będą, a usiąść będzie można tylko na pniakach. W odpowiedzi jedna oznajmiła, że nie jedzie, bo ksiądz w kościele ogłosił zebranie po południu, a ona jest skarbnikiem w jakimś kościelnym  stowarzyszeniu i być musi, i jakoś się ze mną rozliczy. Bez szczegółów, koniec rozmowy. Jakoś się rozliczy, hmmm... zapłaciłam za jej bilet przecież. Reszta czyli dwie, jadą.              O dziwo, żadna się nie spóźniła. Profilaktycznie załadowałam do auta kocyki dla nich, bo żadna nie wpadła ta ten pomysł z własnej inicjatywy. Dojechałyśmy bez przeszkód w dobrych nastrojach. Miejsce imprezy ogrodzone, wpuszczają 15 minut przed czasem, byłyśmy 20 minut wcześniej. I już lament, bo jedna potrzebuje do kibelka i to natychmiast. Władowała się bez kolejki i poleciała, no cóż zdarza się. A potem: a skąd tak dużo ludzi, a zimno przecież, czy tu nie ma jakiegoś sklepiku (w lesie ???) albo knajpy? No, nie ma. Na szczęście wzięłam termos z gorącą herbatą, poczęstowałam. Na dużej polanie rozpalone cztery ogromne ogniska, wokół goście, na środku prowizoryczna drewniana otwarta scena. Całość tonęła w tajemniczej ciemności, były tylko pochodnie i te ogniska, w ciszy majaczyły ogromne ośnieżone świerki, przy ogrodzeniu lekko rżały i pochrapywały konie, pięknie było. Wg planu pierwsza część 45-minutowa to występ słowno-muzyczny, potem mały ciepły poczęstunek i druga część kabaretowa. W połowie pierwszej części jedna stwierdziła, że jak biegła do kibelka to wpadła w zaspę, ma teraz mokro w butach i przeraźliwie zimno, dałam koc, ale na mokrość w butach nie bardzo to pomoże, szczególnie, że jak tego buta zdjęła, to się okazało, że jest nieocieplany, a skarpetkę ma cienką, taką rajstopową. Boszsz... Jakoś jednak dotrwałyśmy do końca pierwszej części, choć widać było, że jedna marznie w nogi, a druga siedzi drętwo, może jej balladowa muzyka nie pasuje. Zrobiłam się przez to taka spięta, że nawet ten gorący poczęstunek z garnka podgrzewanego na ognisku nie sprawił mi przyjemności, jakiej oczekiwałam, choć był smaczny. Już się grupa kabaretowa szykowała do występu, gdy nagle jedna mówi, że do denna impra jest, taka bardziej dla młodych, że jest zimno (było około 1 stopnia na plusie), że dymem śmierdzi, i w ogóle wracajmy do domu i ruszyła do bramki wyjściowej. Druga, ta w mokrych butach zawahała się, spojrzała to na mnie, to na tamtą i z wahaniem potwierdziła, że ona też by chciała wracać, bo się boi przeziębić. Szlag! No i pojechałyśmy. Jeszcze żadna mi za bilety nie oddała, o koszcie przejazdu nie wspomnę, bo tego nie uzgadniałyśmy i wzięłam na siebie. Zmarnowana kasa, ale to mniejsza. Ogromnie mi żal zmarnowanej imprezy, ludzie się doskonale bawili, śpiewali, głaskali konie, piekli kiełbaski w ogniskach, a my do domu.

No i tu dochodzimy do tematu asertywności. Mogłam powiedzieć: to siedźcie sobie w aucie, a ja zostanę do końca, ale czy naprawdę dobrze bawiłabym się w czasie tej części kabaretowej ? Mogłam od razu zażądać od nich zwrotu za bilety, ale czy nie miałam prawa zaufać ? Mogłam bardziej współczuć tej w przemoczonych butach, ale czy osoba dorosła jadąc na imprezę w lesie nie wie, że trzeba się odpowiednio ubrać, szczególnie, że o tym rozmawiałyśmy i było zapisane w programie ? A czy one obie nie powinny być bardziej asertywne, czy nie powinny wziąć pod uwagę tego, że to ja chciałam jechać na ten plenerowy występ, to one się do mnie podłączyły ? Bo asertywność to nie jest pilnowanie tylko swojej korzyści, to jest dbałość o siebie bez urażania innych. A ja czuję się urażona.

W związku z powyższym mam postanowienie noworoczne, jedno jedyne: nigdzie z nikim nie chodzę i nie wyjeżdżam, z wyjątkiem kolegi wójta. Żadnych koleżanek na imprezy ani wycieczki, bo to stare baby są:) Co najwyżej na kawę do kawiarni, gdzie każdy płaci sam za siebie:)

No to się wyżaliłam:) 

Przez weekend było koło zera na termometrze, dziś nam znowu dopadało śniegu. w końcu to zima:)

wtorek, 9 stycznia 2024

Z pola

 Dziś był piękny, choć mroźny, słoneczny dzień. I ważny historycznie. Pierwsi PIS-owcy poszli siedzieć:) 

Pogoda i rozkład godzin pracy nie sprzyjają żadnym wycieczkom, więc tylko z piesą udajemy się na przechadzki po okolicy, po ile nie pada i nie wieje.










Odważyłam się zrobić wstępną rezerwację pobytu w Beskidzie Niskim w II połowie stycznia, oczywiście pod warunkiem, że nie będzie jakiegoś pogodowego armagedonu, ale bardzo rzadko w śnieżną zimę gdzieś się ruszam, więc w końcu trzeba...  mój syn mi wciąż powtarza, że kiedy jak nie teraz ? Nabyłam nawet w sklepie sportowym odpowiednią odzież na zimowe górskie eskapady :)
I jakby dla równowagi, wykupiłam wczasy na Krecie na przełom maja i czerwca. To wszystko oznacza, że faktycznie zaczął się nowy rok - robię plany:) Mam jeszcze taki plan hiszpańsko-portugalski na wrzesień, ale zbyt wcześnie, żeby o tym konkretnie pisać, bo dopiero zaczęłam polować na bilety lotnicze, nie mam też jeszcze zgody na urlop w konkretnym terminie, ale jak mi to wyjdzie, to będę szczęśliwa:) Hiszpanię i Portugalię planuję zwiedzać w pojedynkę, na Kretę polecę w towarzystwie. Takie letnie plany pozwalają mi jako tako przetrwać zimę, której, jak wiadomo, nie lubię. 
O tym, jak mi się śpieszy do lata, świadczy też to, że zaczynam już buszować po sklepach ogrodniczych:) Pojawiają się powoli te piękne kolorowe torebeczki z nasionkami:) Za miesiąc można będzie już kupować, na razie się jeszcze powstrzymuję:) 
Póki co dzień dłuższy o 15 minut, a do wiosny zostało jeszcze 102 240 minut czyli 71 dni:)
Szybko zleci, ani się obejrzymy. 


poniedziałek, 1 stycznia 2024

Z kanapy

 

Coś mnie tknęło, żeby nie odkładać długiego psiego spaceru na potem i wyszłyśmy rano. Dwie godziny po mglistych polach i lasach odświeżyły mózg po zarwanej nocy.  Ledwo zdążyłyśmy wrócić, jak zaczęło lać i od razu zrobiło się straszne błoto. Dość płaczliwy ten nowy rok. Płacze za starym czy może boi się przyszłości ? Kto to wie? Wczoraj było bardzo wiosennie i słonecznie, za to dzisiaj całkiem jesiennie. Co prawda zapowiadają jakieś opady śnieżne, ale zaczynam wątpić. A to dlatego, że obudziły się te obrzydliwe kleszcze. Wczoraj przyniosłam na sobie jednego, dzisiaj drugiego. Ja, nie pies!  A stworzenia czują, że mogą już wyleźć na żer. Jakby miały być mrozy to chyba by jeszcze nie atakowały?  Przeczytałam, że warunki, które mogłyby spowodować wyginięcie kleszczy to utrzymująca się przez 60 dni temperatura na poziomie – 10°C. Niestety, chyba im to nie grozi. Okropnie się nimi brzydzę, a nie chciałabym już w styczniu wrócić na spacery po asfalcie. 

Dziś nic nie robię, zaległam na kanapie, obsiadły mnie wszystkie koty, a u stóp pies. Istna sielanka:) Ciepły kocyk, gorąca herbatka, a za oknem plusk intensywnego deszczu. Właśnie skończyłam czytać książkę o sytuacji kobiet w Korei Południowej autorstwa Anny Sawińskiej  pt. "Przesłonięty uśmiech". Świetny reportaż, nieco przerażający i całkowicie kłócący się z naszym pojęciem  o południowych koreańczykach. Zresztą dosyć podobny do innego reportażu Karoliny Bednarz pod tytułem "Kwiaty w pudełku" opisującego sytuację kobiet w Japonii. Czytając takie książki bardzo się cieszę, że urodziłam się i żyję w Polsce.  

Wczorajszą imprezę sylwestrową zaliczam do udanych. Rozpoczęła się już o 18:00, a o 23:00 byłam w domu, zgodnie z planem. Muzyka była przewspaniała, grała orkiestra filharmoniczna z zagranicznymi solistami, wspaniały konferansjer, podano symboliczną lampkę szampana. Impreza była bez wyżerki, tylko sama muzyka. Nastrój był bardzo przyjemny, wesoły. Bawiliśmy się świetnie. Wróciłam bardzo zadowolona. Na takie imprezy sylwestrowe to ja mogę chodzić;) Fakt, iż zakończyła się grubo  przed północą pozwolił zainteresowanym spędzić przełom roku z rodziną, a mnie zająć się moim zwierzyńcem. Chociaż mieszkam na wsi to problem petard, sztucznych ogni i innych hałasów w noc sylwestrową nie jest mi obcy. Mimo prowadzonej akcji mającej na celu ograniczenie tego typu incydentów, jestem pewna, że z roku na rok jest głośniej i coraz więcej osób wychodzi sobie postrzelać o północy. Profilaktycznie od razu po powrocie wyprowadziłam piesę na dwór i przyfilowałam delikwentów w osobach dorosłych mężczyzn szykujących się do strzałów na drodze przed moim domem. Poprosiłam o opuszczenie terenu naprzeciwko mojej chałupy:) Posłuchali się i odeszli trochę dalej, ale różnica tych 30 czy 40 m w poziomie hałasu dla zwierzęcia jest żadna. Piesa te wybuchy zniosła całkiem dobrze, zareagowała tylko wtedy, kiedy zbliżyli się do domu i oszczekała towarzystwo przez okno. Stary kot był trochę zaniepokojony, rudy nie bał się wcale i zaciekawiony biegał od okna do okna obserwując kolorowe niebo. Najgorzej zniosła to kociczka, była przerażona, nie pozwoliła nawet wziąć się na ręce, schowała się pod zlewem:) Umie sobie otworzyć łapką drzwiczki od szafki. Nie wyszła z kryjówki dopóki hałasy nie ustały. Z rana poszłam zobaczyć, czy nie naśmiecili mi naprzeciwko domu na drodze tak jak w ubiegłym roku, ale tym razem jest czysto. 

Weszliśmy w nowy rok i przypuszczam, że w nową rzeczywistość, oby była dla nas wszystkich lepsza, czego sobie i wszystkim czytającym życzę