wtorek, 21 listopada 2023

Z gawry

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy tu zajrzeli, nie spodziewałam się, że zostanę w Waszej pamięci po tak długiej przerwie:). Mam się dobrze, ale był taki moment, kiedy zajęło mnie życie pozainternetowe, czas nie z gumy, a i  straciłam chęć do pisania czegokolwiek, bo panta rei przecież, a co  było ważne wczoraj, dziś zostało wyparte przez dzisiejsze "bardziej ważne". Zaglądałam na Wasze blogi, więc mam trochę orientację, co u kogo, choć ze wstydem przyznaję, że bywało, iż traciłam watek, przepraszam:)

Wraz ze zmianą pór roku następuje jakieś wyciszenie i chyba mnie też to dotknęło. Więcej przebywam w domu, bo nie znoszę zimna i ciemnicy o 15.30. Zapewne więc częściej będę zawracać gitarę:) Pracuję, nadal zdalnie (i niech tak zostanie), jedynie raz na jakiś czas jeżdżę do biura, najczęściej wtedy, kiedy mam przygotować kogoś do pracy na zmienionym stanowisku. Eksploruję bliższe i dalsze okolice, bardzo dużo czytam. Nadal nie mam telewizji i nie zamierzam. Na miesiąc włączyłam netflixa, żeby obejrzeć nowego "Znachora". Nie mogę się natomiast zmusić do obejrzenie "Chłopów" w nowej konwencji. Próbowałam kiedyś obejrzeć film zrobiony taką samą techniką "Mój Vincent" i wcale mi nie podszedł, mimo, że malarstwo Vincenta bardzo lubię i postać jego samego także. Niech mnie ktoś do tych  "Chłopów" zachęci, akurat grają w kinie:)

Koty w liczbie trzech i piesa nadal ze mną, choć nie dalej jak wczoraj jeden taki sąsiad mówił, że jakiś kotek błąka się po wsi i czy może bym przygarnęła. Byłam asertywna (jestem z siebie dumna:), odmówiłam, choć szkoda mi kotka. Ale mnie też mi szkoda:) Taka trzoda potrafi zrobić niezły bajzel w domu i porządnie przetrzepać portfel:)

O Działach Grabowieckich było ? Chyba nie. Tu jest: Działy Grabowieckie

A o Grzędzie Sokalskiej ? Polazłam pieszo: Grzęda Sokalska

Ale może tak po kolei, chronologicznie... Ostatni wpis był z maja. Potem pojechałam go Grecji na Rodos, jeszcze nie  było pożarów. Byłam też na wyspie Symi koło Turcji. Moje klimaty, moja temperatura. Nazwiedzałam się do rozpuku, choć oczywiście było jak zwykle za krótko. Miałam i morze i nieduże góry, podróżowałam publiczną komunikacją i przeszłam pieszo pewnie ze 100 kilometrów, i pływałam katamaranem, ale to akurat dla mnie jest nudne, tak cały czas na wodzie:)







Potem byłam w Bieszczadach na imprezie biegowej, na którą napaliłam się zimą. Było urwanie chmury, błoto po kostki, ślisko i zimnica. Tego dnia stoki płynęły, chmury ciężkie i czarne kotłowały się na wyciągnięcie ręki. Ze składu grupy, do której byłam przydzielona, połowa nie przyjechała, z tych co przyjechali, połowa nie przystąpiła do startu. Z tych co przystąpili, w wymaganym limicie czasowym bieg ukończyły tylko trzy osoby zrzeszone w klubach sportowych, amatorzy w ogonie. Też ukończyłam, ale po czasie, jednak dla mnie nie ma to znaczenia, wszak nie ścigałam się dla wyniku. Pamiątka została i wspomnienia. Przyjazd na ostatnią chwilę, bo w przeddzień padł akumulator w aucie o 22.00 wieczorem, a potem powrót zaraz po imprezie, bo Bieszczady w strugach deszczu i rzekach błota nie nastrajały do wędrowania. Zapamiętam na długo. 

W czerwcu byłam też na imprezie Wianki w Turnickim, organizowanej przez stowarzyszenie Niewidzialny Turnicki Park Narodowy w Rybotyczach, to jeszcze  było wtedy, kiedy lało:). W ogóle przez cały czerwiec albo lało albo padało:)



Podobnie zresztą, jak podczas czerwcowej imprezy na Roztoczu pod hasłem "Tu mieszka słońce". Owszem, mieszka, ale akurat wtedy kąpało się w deszczu, przynajmniej na początku:) Mimo to obie imprezy dały mi sporo wrażeń i będę je wspominać z przyjemnością.



W lipcu spędziłam pewien czas w Warszawie, ale niewiele zwiedzałam,  ponieważ nie w takim celu pojechałam - cel był towarzyski, więc  mogę powiedzieć, gdzie było dobre jedzenie, dobre napitki albo desery, ale Warszawy za dużo nie zobaczyłam, gdyż wciąż kręciliśmy się po dość ograniczonym terenie. 




W lipcu byłam prawie na Roztoczu...bo w Zamościu:)



... a także na Dolnym Śląsku. Wybierałam się od lat, teraz wreszcie się udało i wróciłam stamtąd zadowolona:) Naoglądałam się zamków, jakich w naszym regionie nie mamy, bo te co mamy, są w całkiem innym stylu.  



Początek sierpnia to przeróbka oświetlenia w przedpokoju, malowanie itp, więc tydzień rozgardiaszu, potem przyjechała do mnie z bardzo daleka przyjaciółka z rodziną, a ledwo pojechała, odwiedziła mnie moja górnośląska córka z rodziną, więc pod koniec miesiąca byłam już tak wyczerpana, że marzyłam o urlopie od wszystkiego, a miałam w pracy takowy 2-tygodniowy zaklepany. I mi go odwołali! No i ledwo udało się uskładać tydzień łącznie w weekendem i pojechać w Tatry na sam koniec miesiąca i początek następnego.




Już od dłuższego czasu planowałam we wrześniu udział w Festiwalu Trzech Kultur we  Włodawie i się udało. Festiwal trwał trzy dni. Zwiedzałam, brałam udział w prelekcjach, wykładach, koncertach. 




Zwiedziłam też we wrześniu  kawałek Polesia wokół Sosnowicy, buszując od świtu do nocy po małych wioseczkach i cmentarzach. Na jednym z nich przeprowadziłam śledztwo w celu identyfikacji osób z nagrobków, trochę mi to zajęło, ale udało się:) 



W październiku buszowałam po dalekim pięknym Roztoczu.






...oraz spędziłam kilka dni w Beskidzie Niskim...






... a w listopadzie ponownie znalazłam się na granicy Lubelskiego i Podkarpacia.




Kilka razy byłam w Poleskim Parku Narodowym, na "polowaniu" na łosia (nie upolowaliśmy:), na pożegnaniu żurawi (pożegnaliśmy:) i ostatni raz w listopadzie



Kto ciekaw, wszystko jest tutaj: https://veni-vidi-tatiana.blogspot.com/

Można korzystać z kalendarza albo przewijać do tyłu. Dużo tego, ale ja sama chętnie do tych wpisów wracam raz na jakiś czas, żeby przypomnieć sobie odwiedzone miejsca albo od nowa przeszukiwać jeszcze więcej Internetu w celu odnalezienia jeszcze ciekawszych informacji na temat tego, co widziałam. 

Oprócz tego, pracowałam prawie cały czas, uprawiałam działkę, jeździłam na rowerze, spotykałam się ze znajomymi, raz na miesiąc chodzę do filharmonii, byłam na 2 spektaklach teatralnych i na kilku koncertach (najmilej wspominam koncert zespołu Vernyhora oraz koncert Ani Dąbrowskiej), przeczytałam (lub wysłuchałam ) kilkadziesiąt książek - wychodzi mi jedna na 3-4 dni, kto nie wierzy, niech mnie po starym nicku poszuka na LC:). To było bardzo aktywne pół roku, a nie wymieniłam wszystkiego:) Na przykład tego, że czasem opiekowałam się najmniejszym wnuczkiem i najstarszą wnuczką i trzy razy dziennie chodzę z psem co najmniej na pół godziny za każdym razem (i słucham w tym czasie książki).

No i skąd ja miałam wziąć więcej czasu :)?! Teraz przyniosła mi go w prezencie wredna pogoda, od kilku dni zdecydowanie nie odpowiada mi klimat:) Ciemno zaraz po 15.00 - to nie dla mnie, wlazłam do gawry i okazuje się, że znowu będę miała czas na bloga:)