poniedziałek, 27 lutego 2023

Prowincjonalnie

Przyleciały! Już są! Nasze wioskowe żurawie! I widziałam dziś klucz lecący do Poleskiego Parku, ogromny, pewnie ponad 100 ptaków! Cudownie:)! W ogródku kwitną przebiśniegi, żonkile już wysoko wyrosły, pęcznieją bazie na wierzbach, wraca życie:)

Jeszcze, żeby cieplej było...  Ostatnie podrygi zimy w Poleskim Parku, na Spławach, kilka dni temu. Też ładnie, ale paniusi zimie już podziękujemy, fora ze dwora!:)





Trafiłam akurat na czas, kiedy śnieg już topniał i rozmarzały bagna. Moja ulubiona trasa, prawie 9 km, za każdym razem wygląda inaczej - bardzo lubię tu przyjeżdżać. Widziałam łosie wracając do domu. Zauważyłam, że bardzo często wychodzą na żer na granicy dnia i nocy, o zmierzchu. Tak było i tym razem. Niestety, zarówno łosie, jak i stado saren widziałam z auta i choć zatrzymałam się, aby je obserwować, to na zdjęciu telefonem zamiast zwierząt wyszły tylko plamy. Natomiast na psim spacerze widziałam małe stadko jeleni, które wyszło przed las na popas na polach. Były ogromne, z wysokim porożem, cztery sztuki. Zauważyły nas, niestety i pobiegły na pole w drugą stronę, więc krótko było mi dane cieszyć się tak rzadkim widokiem. 

Coraz częściej trafiają mi się poranne godziny pracy, przeważnie od 7.00. Jedyny pożytek z pracy od świtu był taki, że w walentynki mogłam skorzystać z zaproszenia do kawiarni, a potem poszliśmy na koncert w filharmonii. Był cudowny! Dwie godziny z muzyką graną na santurze z towarzyszeniem gitar i różnych drobnych tzw. perkusjonali, których nazw nawet nie znam. Grał i śpiewał z zespołem pan Jahiar Azim Irani, muzyk perski, od 27 lat mieszkający w Polsce.


Na koncercie wykonywali muzykę bardziej dynamiczną, a do części utworów w stylu flamenco dołączała tancerka. Jan Jahir to bardzo wesoły, komunikatywny człowiek, bardzo sympatyczny. Poszłabym na taki koncert jeszcze parę razy:)

Innego dnia całe popołudnie i wieczór spędziłam z koleżankami na spotkaniu w restauracji. Parę godzin rechotu, opowieści i wymiany opinii minęło jak z bicza trzasnął, wróciłam koło 1 w nocy, a o 6.00 wstałam. Nie dla mnie czas skowronków:)

Byłam też w teatrze. Zaczęło się tak, że dwa miesiące temu przeczytałam książkę Marii Peszek "Naku*wiam zen", jest to coś na podobieństwo wywiadu córki z ojcem Janem, taka wymiana myśli, rozmowa. Książka mi się podobała. Nakręcona jej treścią natknęłam się na informację, że Jan Peszek przyjedzie do naszego dużego miasta ze swoją sztuką, więc natychmiast nabyłam bilet. I... nie podobało mi się. Sztuka była adaptacją "Czarnego Mnicha" Czechowa. W dużym uproszczeniu - w noweli bohater Andrzej Kowrin czuje jak w nim narasta szaleństwo, ale nie jest wcale z tego powodu nieszczęśliwy, a nawet wręcz przeciwnie. Jednak otoczenie i przyjaciel lekarz naciskają na niego, żeby coś z sobą zrobił i wrócił do normalności, więc jedzie na wieś odpocząć. Tam zakochuje się w nim Tania, córka gospodarza, z którą filozof się żeni. Jednakże po nocach widuje postać czarnego mnicha z legendy, więc rodzina uznaje go za pomylonego i oddaje do psychiatryka, gdzie leczony wraca do zdrowia, ale też na powrót czuje się nieszczęśliwy i w końcu umiera. Abstrahując od przesłania, oczekiwałam od aktorów tej klasy więcej niż nam na scenie dano. Oprócz Jana Peszka wystąpił jego syn Błażej w roli filozofa oraz synowa Katarzyna w roli Tani. Wszystko mi zgrzytało. Katarzyna 52-letnia kobieta grała rolę młodziutkiej Tani, eh, fatalnie to wyszło... brak było w tej postaci świeżości bohaterki, na scenie stała - proszę o wybaczenie - stara baba z poważnym głosem, a nie młode wiejskie rosyjskie dziewczę z lnianym włosem na głowie. Błażej Peszek w roli Andrieja był nieprzekonywujący, w ogóle nie zagrał tego co najważniejsze, że szalony filozof był szczęśliwy. Bez oddania tego faktu, cała sztuka nie miała sensu. Jan był narratorem, miotał się i kręcił tyłkiem na scenie. Obejrzałam całą sztukę, na szczęście była krótka. Po zakończeniu przedstawienia widzowie ledwo coś poklaskali i poszli do domu. Nie wywołano aktorów na scenę ani razu. No to chyba większość miała takie samo zdanie jak i ja:) Jakoś specjalnie za Peszkami nie przepadałam i nie przepadam nadal:)
Ale książka była dobra:)

Luty nie jest dobrym miesiącem na wycieczkowanie, przynajmniej dla mnie, ale żeby nie było, że stałam się jakąś domatorką, to wybrałam się na jeden dzień w Pradolinę Wieprza i okolice:) Teren bardzo ciekawy i ładny,  ale... oczywiście latem! Zimą jak wszędzie, tak i tu szaro i ponuro, słońca jak na lekarstwo pięć minut dziennie.  Na drugim blogu i napiszę o tych miejscach więcej, jak tylko znajdę na to czas. Teraz kilka surowych zdjęć z trasy. Zaczęłam od Kośmina. Tutaj znajduje się zabytkowy dwór Kossaków – miejsce urodzin Zofii Kossak, wybitnej polskiej pisarki.


 
Chata we wsi


Kaczki idą popływać w ślepej odnodze rzeki Wieprz



Markuszów - kościół Św. Ducha z lat 1608-1609. Mimo, że odbudowany po zniszczeniach, zachował pierwotny wygląd.


Rzeka Wieprz w Osmolicach, koło dworu


 
Zalane łąki


Klasycystyczny pałac w Sobieszynie wybudowany na przełomie XVIII i  XIX wieku .  Pałac stanowi część zespołu pałacowo-parkowego. Wszystko w podobnej ruinie, obecnie teren prywatny, zakaz wstępu.


Neogotycki kościół parafialny p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego. Został zbudowany w latach 1893-1896 i ufundowany przez Kajetana hr. Kickiego. Kościół zaprojektował warszawski architekt Paweł Wóycicki. Nieopodal kościoła znajduje się plebania z eklektycznymi elementami. Za kościołem fajny las:) A w nim kury:)



Przy kościele ciekawy grobowiec rodziny Balickich.


A w kościelnej ścianie, od tyłu, za kratką mieści się ... piwnica? No, piwnica, grobowa taka. Trumny Kickich tam stoją, hrabiów Kajetana i Marii znaczy się, tych od pałacu:)



Mały zalew na rzeczce Zalesiance w Pradolinie Wieprza, w tle pałac w Sarnach, niedostępny do zwiedzania. co prawda podjechałam blisko, popatrzyłam sobie przez bramę, jakaś fundacja tam jest, z tyłu jakiś zakład samochodowy czy blacharz, więc nie pchałam się dalej.


Ułęż - kaplica grobowa Janickich, na wzgórzu wśród drzew. Pochowano tu ostatnich właścicieli Ułęża.

        
Stawy w  Żabiance



Kościół w Żabiance na skraju skarpy wieprzańskiej.  Spod kościoła piękne widoki na stawy i łąki. Wnętrza nie widziałam, drzwi były zamknięte.


A dziś wieczorem nie robię nic. Może jaki film obejrzę. Miałam rozliczać podatki, ale strasznie się wkurzyłam jak zalogowałam się do urzędu skarbowego - mam prawie 1000 pln dopłacić ! To przez ten dziadowski nowy ład pisowski, co to zmieniał naliczanie podatków pięć razy w roku. Biorąc pod uwagę, że po polskim nieładzie muszę płacić 200 pln podatku więcej co miesiąc, to jestem zbulwersowana. Na pewno się teraz nie rozliczę. Zrobię to 30 kwietnia:) Zresztą, może się okazać, że system skarbowy źle te podatki liczy, bo już słychać takie głosy, i jeśli będą poprawiać, to na koniec kwietnia będę miała mniej (no, chyba, że więcej:) tego podatku do dopłaty. Bo pani księgowa w pracy przysięga, że liczyła dobrze.

Ale, żeby na koniec nie było o pieniądzach, to wspomnę jeszcze, że przeczytałam (oprócz wielu innych) arcyciekawą książkę Gustava le Bon "Psychologia tłumu". Facet nie żyje już prawie od 100 lat, książkę napisał 128 lat temu, a aktualna co do joty! Polecam, w empiku można zamówić za śmieszne 10pln. 

Poza tym mam się dobrze, czego też życzę tym, którzy może jeszcze mnie pamiętają i czasem zaglądają:) Ja do Was zaglądam, czytam, ale rzadko się odzywam.