Pasę zmysły. Zapachem lipy, widokiem rozległych kolorowych pól, brzękiem trzmieli wśród lawendowych gałązek. Jem śniadania na trawie i roweruję codziennie po kilkanaście lub kilkadziesiąt km. Słucham skowronków i kukułek, wodzę wzrokiem za dzikimi drapieżnymi ptakami, śmieszą mnie smyrgające spod nóg zające, obserwuję śpiące na miedzy sarny, przez co prawie spóźniam się do pracy, podpatruję przemykającego pod lasem liska, a raz nawet udało mi się stanąć prawie twarzą w twarz z ogromnym łosiem, co przypłaciłam niemal zawałem serca:) Lato może trwać wiecznie.
Od pana pszczelarza kupiłam wielkie słoje białego rzepakowego miodu. Dojrzały ogórki na chłodne mizerie, gotuję młode buraczki, grilluję cukinie. Jest też młoda kapustka. Maliny zaczęły dojrzewać i dobrze, bo sezon truskawkowy był dość krótki. Czerwone porzeczki dojrzały do konsumpcji, czarne czekają na swoją kolej. Zrobiłam kilkanaście słoików czereśniowego dżemu i wraz z kompotem czereśniowym dołączyły na półeczkę z przetworami z truskawek. Moim tegorocznym odkryciem jest pektyna.
I kręcę się, kręcę, pieszo, rowerem i autem, sama i w towarzystwie po dalszej i bliższej okolicy...
Lato, lato wszędzie:)
W drodze do Lasów Janowskich
Już dawno nie widziałam upraw lnu, tutaj jest ich wiele, mniejszych i większych ciągnących się po horyzont (zdjęcie wyżej).
...gryka jak śnieg biała...
I już Lasy Janowskie: Uroczysko Kruczek - w roku 1773 po I rozbiorze Polski mieszkańcy okolic postawili tu krzyż, a potem kapliczkę. Obecna kaplica św. Antoniego liczy około 60 lat. Z miejscem tym związana też jest legenda głosząca, że odpoczywał tutaj św. Antoni wędrujący z Leżajska do Radecznicy. Spod kamienia, na którym siedział, wytrysnęło źródełko o uzdrawiających właściwościach. W bliskiej odległości od kapliczki św. Antoniego znajdują się drewniane pomniki upamiętniające walczących na tych terenach partyzantów.
ps. tu nikt nie gra na psie, suka to instrument muzyczny:)
Ostoja konika polskiego: https://lasyjanowskieiokolice.pl/miejscowosci/szklarnia/szklarnia-jedyna-w-polsce-ostoja-konika-bilgorajskiego/
A niżej rozlewisko rzeki Branew na Porytowym Wzgórzu i pomnik partyzantów - uczestników największej na terenie Polski bitwy partyzanckiej z Niemcami. Bardzo ciekawa, a zarazem tragiczna historia.
Dla ciekawych: https://lasyjanowskieiokolice.pl/porytowe-wzgorze/historia-cmentarza-i-pomnikow-na-porytowym-wzgorzu/
Wydmy można znaleźć także w Lasach Janowskich, nie trzeba jechać nad morze, a jak się nie ma quadu, to i na tyłku fajnie się z nich zjeżdża:)
Momoty - Dolne i Górne
Pomnik płk Tadeusza Zieleniewskiego walczącego z Armią Czerwoną. Podczas okupacji hitlerowskiej miejscowość była schronieniem dla oddziałów partyzanckich szczególnie oddziału „NOWAK” Ojca Jana Konara.
Na bazie starej kaplicy w latach 1972-1975 pierwszy proboszcz parafii, ks. Kazimierz Pińciurek bez żadnych planów architektonicznych, zezwoleń na budowę i bez udziału fachowców wzniósł z wiernymi drewniany kościół w Momotach Górnych. Od 1975 r. sam zajmował się też jego wystrojem. Pierwszym dziełem było prezbiterium wyrzeźbione w kształcie Golgoty. Ks. Pińciurek zaprosił wprawdzie do współpracy rzeźbiarzy z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, ci jednak po zapoznaniu się z dotychczasowymi pracami odmówili w obawie, że świątynia utraci wówczas swój niepowtarzalny charakter i ducha. Zatem cały wystrój kościoła: płaskorzeźby, polichromie, witraże, meble wyszły spod ręki niezwykłego proboszcza - rzeźbiarza-samouka.
Sklepienia nawy głównej ozdobił on kasetonami przedstawiającymi tajemnice różańcowe oraz symbole męki i śmierci Chrystusa. W oknach świątyni znajdują się niezwykłe witraże - kolorowe szkło połączone zostało nie metalem, lecz drewnianymi ramkami. Również chrzcielnica, konfesjonał i ławki w świątyni oraz meble w zakrystii to dzieło rąk i serca proboszcza artysty.
Ksiądz Kazimierz Pińciurek zmarł w 1999 r., został pochowany na cmentarzu parafialnym w Momotach Górnych.
Gdzieś na trasie...
Odwiedziliśmy też Nadwiślańską Kolejkę Wąskotorową w Karczmiskach k. Kazimierza Dolnego z okazji jej 130-lecia:)
Po fali upałów nastały dni ciepłe, ale z przewagą chmur. Deszczu z tego jednak było niewiele, raptem pół jednej nocy. Taka pogoda dobra jest na rowerowanie. Nie grzeje i nie wieje. Wywiozłam rower "w pole" kilkadziesiąt km samochodem i popedałowałam. Byle gdzie, przed siebie, bez żadnego planu, gdzie oczy poniosą.
Okazało się, że po drodze trafiła mi się rzeka Wieprz:)
Byłam też u koleżanki w miejscowości Rejowiec. Ni to wieś, ni miasteczko. No bo niby ma prawa miejskie, jest też niskie blokowisko, ale bardziej jest on wsią z ulicami niż miastem. Dzieli się na Rejowiec Fabryczny z cementownią i Rejowiec właściwy.
Aby ocenić, jak potężna jest cementownia, proszę spojrzeć na drzewa na pierwszym planie, przed zbiornikiem. Tak, to nie jakieś małe krzaczki, to drzewa. Jak bardzo nad nimi góruje bryła budowli.
Podaję za wikipedią: W roku 1547 Mikołaj Rej uzyskał od króla Zygmunta I Starego przywilej lokacyjny i prawo używania nazwy Rejowiec (od nazwiska założyciela miasta). Miasto otrzymało też prawo organizowania dwóch jarmarków. Z inicjatywy Reja powstał tu również silny ośrodek kalwinizmu. Być może w Rejowcu zmarł Mikołaj Rej, który został pochowany w ufundowanym przez siebie zborze kalwińskim w Oksie. W rękach spadkobierców Mikołaja Reja Rejowiec pozostawał do końca XVII wieku. Potem właścicielami miejscowości byli m.in. hetman Wacław Rzewuski, Boreccy, Studzińscy, Zalescy, Ossolińscy, Woronieccy. Józef Kajetan Ossoliński – jako właściciel Rejowca wybudował tu w 1796 cerkiew unicką pw. św. Michała Archanioła i pałac dla swej córki Konstancji przyszłej dziedziczki Rejowca. W I. połowie XIX w. Ossolińscy odnowili w stylu klasycystycznym swój pałac. W XIX w. za sprawą Józefa Budnego – właściciela miasta, w Rejowcu zaczął rozwijać się przemysł. Powstała cukrownia i gorzelnia (istniejące do dziś) oraz młyny. Z inicjatywy Budnego w latach 1906–1907 zbudowano kościół w stylu neogotyckim pw. św. Jozafata.
Zabawnie ozdobione "koronką" przystanki")
A to ten pałac w części zwanej Kobyle, a niżej gorzelnia i cukrownia. Takie PRL-owskie trochę... już tylko dla miłośników urbexu.
Tuż pod miasteczkiem natknęłam się na plantację lawendy.
Od koleżanki miałam bazę wypadową (kiedy ona miała jakieś swoje obowiązki do spełnienia) i znów popedałowałam po wsiach.
Zabytkowy kościół we wsi Żulin/Zagrody, dawna cerkiew z 1905 roku, obok stary nieczynny zabytkowy młyn z XIX w.
I znów spotkałam Wieprz
Nie do wiary, nie było ani jednego cmentarza na mojej drodze ??? Co za niedopatrzenie, trzeba będzie nadrobić:)
Ale za to był koncert Zakopower, były przejażdżki rowerowe po okolicy, była wyprawa do lasu po poziomki (krótka z powodu komarów, ale towarzysko udana), były odwiedziny wnuczek i u wnuczek, były ciekawe książki, no i oczywiście praca, jednym słowem nie za bardzo mam czas na internety:) Przypuszczam, że inni też tak mają, więc dziękuję tym, którzy dotrwali do tego miejsca.
I tak oto w dziesiątkach obrazków przedstawiłam moje letnie tygodnie. Katastrof ani innych powodzi czy żywiołów u nas nie było, raczej niewielka susza i kilka dni upałów. Nie zdążyły mnie zmęczyć. Jedynie pewnego pogodnego świtu obudziło mnie niezbyt głośne "szuuuuu!", ale potem nastała cisza, więc przewróciłam się na drugi bok i wiadomo:) Ale jak poszłam z psem na spacer to się okazało, że z drzewa w parku, po przeciwnej stronie ulicy, upadł ogromny konar i rozwalił mi jakieś 10 metrów ogrodzenia. No i bawimy się w odszkodowania od gminnego ubezpieczyciela. Drugi konar nadal nad jezdnią wisi, mają ciąć.
Cóż, noc mnie zastała, a ja te wizyty u koleżanki muszę odpracować i weekend mam pracujący. Jedynie wieczorami idziemy na plenerowe koncerty. To się pożegnam i dzień dobry wszystkim!:)