Odpoczywam po świętach. Nie, żebym się skarżyła, bo sama tak chciałam, ale zmęczyły mnie. Kulinarnie przygotowywałam się już od pewnego czasu, więc pod tym względem w święta weszłam niejako z marszu (no, i oczywiście wszystkiego było za dużo!), ale wyjątkowo wszystko mi się udało. Gości miałam całe trzy dni. Lubię wizyty tych gości, było przyjemnie i wesoło. Odjechali z pojemnikami pełnymi smakołyków, ale i tak zamrażarkę mam wypełnioną pozostałą żywnością, więc do sklepu przez co najmniej dwa tygodnie będę chodzić tylko po mleko:) Zmęczyła mnie obecność innych ludzi w domu. Zmęczyły się zwierzęta. Piesa wyprowadzana na krótko, bo w domu czekają goście, była dość zdezorientowana. U mnie zwierzęta nie wchodzą do salonu i sypialni, przy gościach wiele razy się przemknęły, a potem był hałas, bo kot wskoczył na kanapę, bo ktoś potknął się o psa...:) Przepędzanie biedaków, nie rozumiejących, dlaczego człowieki tam wchodzą, a one nie. Towarzystwo, jak i ja, mało religijne i katolickie tylko z urodzenia, ale jak powiedział jeden z gości "w tym terminie najlepiej się spotykać, bo wiadomo, że wszyscy mają wolne". Ja tam bym się z tym stwierdzeniem nie zgodziła, bo w wigilię z rana miałam dyżur, a mój syn pracował 25 grudnia, ale to wyjątki od reguły... Zatem, kiedy wczorajszego wieczoru zamknęłam drzwi za gośćmi, załadowałam ostatnią partię naczyń do zmywarki, wypełniłam pralkę obrusami, ręcznikami, ścierkami, zapuściłam "ufika" do odkurzania, to z ulgą zajęłam pozycję horyzontalną w kompletnej ciszy i delektowałam się samotnością. Dzisiaj nie robiłam nic oprócz wyspania się, wyjścia z psem na 9-kilometrowy spacer, oprócz kupienia przez internet biletów na kilka imprez odbywających się w I kwartale 2023 roku i obejrzenia kilku odcinków programu przyrodniczego w internecie. Totalny luz. Tak mi jest dobrze, że jednemu kotu pozwoliłam wylegiwać się w sypialni:)
Śnieg prawie całkiem stopniał, las do spacerów znów stał się dostępny, jednak jest w nim dużo połamanych drzew, które nie udźwignęły masy śniegowych czap sprzed kilku dni. Wszędzie błoto, ziemia bardzo rozmiękła, najlepiej chodzi się w kaloszach. Mój trawniczek, na którym stawiam auto jest nasiąknięty wodą, więc wjazdu samochodem tam nie ryzykuję, bo przed laty było już tak, że pod wpływem własnego ciężaru zapadł się do połowy kół. Dziś wreszcie pokazało się na chwilę słońce i czuć zapach wiosny, choć do końca zimy prawie trzy miesiące:) Co jednak szkodzi dać się oszukać zapachowi powietrza:) Od tego przybywa endorfin i człowiek lepiej się czuje. I dzień jest dłuższy, co prawda tylko o minutę, ale jednak dłuższy. Dla mnie to coś bardzo optymistycznego.
Jutro jest Dzień Pocałunku, więc jeśli nie jesteście akurat w Japonii, Chinach czy Zjednoczonych Emiratach Arabskich, to całujcie się ze swoimi bliskimi, bo podobno podczas pocałunku spalamy od 3 do 12 kalorii na minutę, co po świątecznym obżarstwie może niektórych skutecznie zmotywować:) Najstarszy czy może "najdłuższy" pocałunek świata liczy aż 6000 lat, W ruinach starożytnego perskiego miasta, znajdującego się na terenie dzisiejszego Iranu, znaleziono dwa szkielety ułożone w ten sposób, jakby dawały sobie pośmiertny pocałunek. Mężczyzna zginął prawdopodobnie od rany głowy, ale przyczyna śmierci kobiety pozostała nieznana. Pochowano ich wspólnie, bez trumny czy innych przedmiotów, tylko z glinianą tabliczką ułożoną pod głową kobiety. Starożytnych kochanków odkryli w 1972 roku archeolodzy z Penn State University i Pennsylvania Museum.
Jutro akurat z nikim się całować nie będę, ale to mi przypomniało świąteczne przypadkowe spotkanie z dalszym sąsiadem. Wyszłam z psem, idzie facet, mało go znam, ale "dzień dobry" sobie mówimy. I on po przywitaniu zagaił, że czemu tak sama chodzę, że przydałby mi się jakiś mężczyzna i czy nie czuję się samotna. Jestem uczulona na takie gadki, kierowane są pod moim adresem raz na parę miesięcy przez jakiegoś wiejskiego sąsiada (ciekawe, że nie pytają kobiety:), więc warknęłam złośliwie, że facet mi niepotrzebny, bo nie lubię być służącą. O ile to możliwe, to w ten sposób jeszcze bardziej zepsułam sobie opinię we wsi:) Nawet się nie zatrzymałam, żeby posłuchać odpowiedzi, o ile była. Wtedy nie poświęciłam więcej uwagi tematowi, ale dziś tak sobie nic nie robiąc porozmyślałam o swojej koleżance, która czasem opowiada mi o swoich problemach niemałżeńskich (mieszkają wspólnie, ale ślubu nie było) i to spotkanie z sąsiadem przy okazji też mi się przypomniało. Muszę się mocno gryźć w język, aby co chwila nie pytać koleżanki, czy swojemu niemężowi już walizki za drzwi wystawiła. Wiem, że mu nie wystawi, chyba, że sam się wyprowadzi, bo jak twierdzi koleżanka, z jednej pensji sama jedna siebie i domu nie utrzyma, a na dokładkę w przyszłym roku wybiera się na emeryturę. Córka wyjechała kilkaset kilometrów dalej za mężem, rodziny żadnej w okolicy nie ma, ust do kogo nie miałaby otworzyć. On czasem jest do rany przyłóż, ale częściej nerwowy i rzuca mięsem (w przenośni i dosłownie obiadem do śmieci), raz ją hołubi, za dwa dni dręczy jakimiś głupstwami. A to mu jedzenie ugotowane przez nią nie smakuje (ale sam nie ugotuje), a to wini ją za to, że mu w pracy coś nie poszło po myśli albo, że akurat deszcz pada. Jak tylko ona gorzej się czuje albo nie ma humoru, on się obraża. Potem przynosi jej kwiaty i czekoladki. Ona przyjmuje. Ja wywaliłabym do śmieci. No i tak sobie żyją, jak każde małżeństwo. Nie śmiem pytać, czy jest tam uczucie, bo nie wyobrażam sobie, jak można kochać takiego wrednego człowieka, co nie ma do niej szacunku. Tylko, że ona, jak większość kobiet w podobnej sytuacji nie widzi, że on tego szacunku nie ma. A ja?
A ja lubię spokój, lubię robić co sama chcę. Dzielenie życia z kimś będącym wciąż tak blisko, dla mnie byłoby bardzo uciążliwe. Nie potrzebuję innego człowieka do codziennej całodobowej interakcji. Nie wstawałabym rano, żeby robić komuś śniadanie. Szlag by mnie trafił, jakby ktoś przed 8 czy 9 rano hałasował mi po domu. Jem co chcę i kiedy chcę, dopasowanie się z tym do kogoś innego sprawia mi dyskomfort. Poza tym gotowanie polubiłam dopiero wtedy, kiedy przestało być moim obowiązkiem. Lubię zajmować całe łóżko, mam duże małżeńskie i nie jest dla mnie zbyt wielkie, z drugą osobą byłoby mi ciasno. Chodzę po domu do bardzo późna, północ czy 1 w nocy to nie jest dla mnie zbyt późna pora na czytanie, słuchanie muzyki, jaka mnie się podoba czy oglądanie filmu, który sama wybrałam. Zmuszona kłaść się o 22.00, bo ktoś inny musi wypocząć, byłabym wściekła. Nie zniosłabym w domu włączonego telewizora bez względu na porę. Nerwowej alergii dostałabym, jakby ktoś coś ode mnie wciąż chciał i zadawał durne pytania typu: gdzie moje skarpetki, gdzie ręcznik, czy jest piwo, a za polecenie" podaj mi piwo" chyba bym zabiła:) Moje plany mogą wyglądać dokładnie tak, jak chcę i nie muszę iść na żadne kompromisy. Albo dla odmiany mogę iść na żywioł. Niektórym ciężko zrozumieć, że dla takich osób jak ja, tego rodzaju wolność jest bardzo ważna. Jestem zadowolona z życia w pojedynkę, od 40 roku życia związek nie jest dla mnie priorytetem (ba! jest nieważny!) - jest nim jakość mojego życia, ta niematerialna, bo na rzeczach materialnych mało mi zależy. Nie zmagam się z żadnymi problemami, nie mam kompleksów, ale wybieram po prostu inne życie niż małżeńskie. I nie muszę się z tego tłumaczyć durnemu sąsiadowi. Wolę odpowiadać jedynie za siebie, nie potrzebuję, aby ktoś za mnie decydował ani nie mam ochoty na podejmowanie decyzji wspólnie albo za kogoś. Nie jestem typowym introwertykiem, bo lubię ludzi, lubię się z nimi spotykać, wychodzić na koncerty, na imprezy kulturalne, jestem lojalna wobec znajomych i lubię okazywać im sympatię. Czasem nawet zapraszam do domu:) No właśnie, czasem. Bo dom jest dla mnie i tylko dla mnie. Dlatego nie ma w nim miejsca nawet dla jednego faceta, który potencjalnie mógłby się tu zagnieździć. Jego obecność byłaby dla mnie źródłem stresu i nerwów, skróciłaby na pewno moje życie o parę lat:) Z drugiej strony jako osoba z niektórymi cechami introwertyka kieruję swoje przeżycia „do wewnątrz” i ładuję się energetycznie przebywając w samotności, czy to w domu, czy np. na jakiejś wycieczce, które najlepiej udają mi się w pojedynkę. Lubię spędzać czas w swoim własnym towarzystwie. Jestem bardziej skupiona na tym, co dzieje się wokół, rośnie mój poziom empatii i uważności. Przebywanie gdziekolwiek w pojedynkę, czy to w domu czy poza nim, pozwala mi się wyciszyć i odstresować. Obecność drugiej osoby nie zawsze jest mi do czegoś potrzebna, a czasem bywa wręcz zbędna i denerwująca. Łazikując po lasach i polach czy na jakiejś krótszej lub dłuższej wycieczce mogę iść takim tempem, które mi odpowiada, a stając na rozwidleniu idę tą ścieżką, którą chcę. Zdarza się, że idę tak długo, aż zabolą mnie nogi i nie robię tragedii z tego, że jeszcze przecież trzeba wrócić:) Nie liczę też czasu. Czy z mężem/partnerem mogłabym sobie na to pozwolić ? Wątpię. Nawet do kina wolę iść sama, aby spokojnie oddać się przeżywaniu oglądanej na ekranie historii. Kiedy mam chęć na towarzystwo, znajduję je na czas realizacji tej potrzeby. I to mi wystarcza. Całodobowe towarzystwo jakiegoś mężczyzny, nawet ukochanego, zamęczyłoby mnie i uczucie szybko by mi przeszło:) Już to trenowałam i wiem, znam siebie. Dlatego od pewnego czasu nie zajmuję sobie głowy i czasu myśleniem o jakimkolwiek związku. Nie miałabym z tego żadnej korzyści, a poświęcanie się dla dobra innej osoby w takim przypadku byłoby totalną głupotą. I czasem na czyjeś naiwne stwierdzenie, że na starość nie będzie mi kto miał podać przysłowiowej szklanki wody, proszę o podanie jednego tylko przykładu, kiedy stary mąż opiekuje się starą niedołężną żoną - tu temat się kończy, bo nikt nie zna takiego przypadku. To stare kobiety opiekują się niedołężnymi mężczyznami, poświęcając im te lata życia, które powinny spędzać w spokoju i bez fizycznego wysiłku.
No, to się rozgadałam:) Wiem, że większość z czytających żyje w parze i pewnie się ze mną nie zgodzi, chwaląc sobie życie małżeńskie będąc przekonanym o jego wyższości. Nie zamierzam jednak nikogo przekonywać do swoich racji. Każdy ma swoje zdanie i niech każdy z nimi zostanie, choć chętnie się z nim zapoznam:) Warto czasami jednak zastanowić się, czy pytanie kogoś: dlaczego jesteś sam/sama ? lub: czy nie czujesz się samotna/samotny ? jest naprawdę troską, a nie chamstwem. Nie wszyscy są "zrobieni" wg jednej sztancy:)