czwartek, 29 grudnia 2022

Brodacze

 Grażynko, specjalnie dla Ciebie:) 

ps. innych zainteresowanych też zapraszam:)

Pomiędzy 29 a 31 grudnia sławatyccy Brodacze wychodzą na ulice i żegnają stary rok. Są ubrani w piękne, kolorowe czapki z ręcznie wykonanymi kwiatami z bibuły oraz długimi wstążkami, na sobie mają kożuchy z baranicą na zewnątrz, na twarzach mają ręcznie wykonane ze skóry maski i oczywiście długie brody z lnianego włókna. Na nogach mają słomianki, które na koniec obrzędu są palone w ognisku przez wszystkich Brodaczy, co ma symbolizować ostateczne pożegnanie się ze starym rokiem. W 2021 roku zwyczaj ten został wpisany na krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego, tworzoną przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Brodacze ze Sławatycz pretendują teraz do zaistnienia na liście tradycji chronionych UNESCO:)


























Oprócz łazikowania po ulicy, brodacze wzięli udział w konkursie na najpiękniejszy stój. Nagrodą dla zwycięzców jest wycieczka do parlamentu Europejskiego w Brukseli:)  Do konkursu przystąpiło 9 brodaczy, oprócz nich publikę zabawiały dwa "żydki" i dwie "baby" :) Było wesoło:) Dodam, że strasznie ciężko było sfotografować Brodaczy, bo cały czas byli otoczeni tłumem i prawie każdy chciał się z nimi sfotografować. A jak uciekł który na chwilę od gromady ludzkiej, to zazwyczaj skakał, szalał i krzyczał i ani go było uchwycić aparatem:)




Wracałam przy takim niebie. 

Jadąc do Sławatycz odwiedziłam jeszcze inne fajne miejsca, i łosia widziałam, ale o tym następnym razem. Dzień rozpoczęty wcześnie zakończyłam wieczorem 2-godzinnym koncertem kolęd i pastorałek w stylu gospel i dopiero niedawno wróciłam do domu,  jestem przyjemnie skonana, a jutro wstaję o 6.00. Zatem spokojnej nocy i ... dzień dobry:)

wtorek, 27 grudnia 2022

Troska czy chamstwo

Odpoczywam po świętach. Nie, żebym się skarżyła, bo sama tak chciałam, ale zmęczyły mnie. Kulinarnie przygotowywałam się już od pewnego czasu, więc pod tym względem w święta weszłam niejako z marszu  (no, i oczywiście wszystkiego było za dużo!), ale wyjątkowo wszystko mi się udało. Gości miałam całe trzy dni. Lubię wizyty tych gości, było przyjemnie i wesoło. Odjechali z pojemnikami pełnymi smakołyków, ale i tak zamrażarkę mam wypełnioną pozostałą żywnością, więc do sklepu przez co najmniej dwa tygodnie będę chodzić tylko po mleko:) Zmęczyła mnie obecność innych ludzi w domu. Zmęczyły się zwierzęta. Piesa wyprowadzana na krótko, bo w domu czekają goście, była dość zdezorientowana. U mnie zwierzęta nie wchodzą do salonu i sypialni, przy gościach wiele razy się przemknęły, a potem był hałas, bo kot wskoczył na kanapę, bo ktoś potknął się o psa...:) Przepędzanie biedaków, nie rozumiejących, dlaczego człowieki tam wchodzą, a one nie. Towarzystwo, jak i ja, mało religijne i katolickie tylko z urodzenia, ale jak powiedział jeden z gości "w tym terminie najlepiej się spotykać, bo wiadomo, że wszyscy mają wolne". Ja tam bym się z tym stwierdzeniem nie zgodziła, bo w wigilię z rana miałam dyżur, a mój syn pracował 25 grudnia, ale to wyjątki od reguły... Zatem, kiedy wczorajszego wieczoru zamknęłam drzwi za gośćmi, załadowałam ostatnią partię naczyń do zmywarki, wypełniłam pralkę obrusami, ręcznikami, ścierkami, zapuściłam "ufika" do odkurzania, to z ulgą zajęłam pozycję horyzontalną w kompletnej ciszy i delektowałam się samotnością. Dzisiaj nie robiłam nic oprócz wyspania się, wyjścia z psem na 9-kilometrowy spacer, oprócz kupienia przez internet biletów na kilka imprez odbywających się w I kwartale 2023 roku i obejrzenia kilku odcinków programu przyrodniczego w internecie. Totalny luz. Tak mi jest dobrze, że jednemu kotu pozwoliłam wylegiwać się w sypialni:)

Śnieg prawie całkiem stopniał, las do spacerów znów stał się dostępny, jednak jest w nim dużo połamanych drzew, które nie udźwignęły masy śniegowych czap sprzed kilku dni. Wszędzie błoto, ziemia bardzo rozmiękła, najlepiej chodzi się w kaloszach. Mój trawniczek, na którym stawiam auto jest nasiąknięty wodą, więc wjazdu samochodem tam nie ryzykuję, bo przed laty było już tak, że pod wpływem własnego ciężaru zapadł się do połowy kół. Dziś wreszcie pokazało się na chwilę słońce i czuć zapach wiosny, choć do końca zimy prawie trzy miesiące:) Co jednak szkodzi dać się oszukać zapachowi powietrza:) Od tego przybywa endorfin i człowiek lepiej się czuje. I dzień jest dłuższy, co prawda tylko o minutę, ale jednak dłuższy. Dla mnie to coś bardzo optymistycznego.


Jutro jest Dzień Pocałunku, więc jeśli nie jesteście akurat w  Japonii, Chinach czy Zjednoczonych Emiratach Arabskich, to całujcie się ze swoimi bliskimi, bo podobno podczas pocałunku spalamy od 3 do 12 kalorii na minutę, co po świątecznym obżarstwie może niektórych skutecznie zmotywować:) Najstarszy  czy może "najdłuższy" pocałunek świata liczy aż 6000 lat, W ruinach starożytnego perskiego miasta, znajdującego się na terenie dzisiejszego Iranu, znaleziono dwa szkielety ułożone w ten sposób, jakby dawały sobie pośmiertny pocałunek. Mężczyzna zginął prawdopodobnie od rany głowy, ale przyczyna śmierci kobiety pozostała nieznana. Pochowano ich wspólnie, bez trumny czy innych przedmiotów, tylko z glinianą tabliczką ułożoną pod głową kobiety. Starożytnych kochanków odkryli w 1972 roku archeolodzy z Penn State University i Pennsylvania Museum.

Jutro akurat z nikim się całować nie będę, ale to mi przypomniało świąteczne przypadkowe spotkanie z dalszym sąsiadem. Wyszłam z psem, idzie facet, mało go znam, ale "dzień dobry" sobie mówimy. I on po przywitaniu zagaił, że czemu tak sama chodzę, że przydałby mi się jakiś mężczyzna i czy nie czuję się samotna. Jestem uczulona na takie gadki, kierowane są pod moim adresem raz na parę miesięcy przez jakiegoś wiejskiego sąsiada (ciekawe, że nie pytają kobiety:), więc warknęłam złośliwie, że facet mi niepotrzebny, bo nie lubię być służącą. O ile to możliwe, to w ten sposób jeszcze bardziej zepsułam sobie opinię we wsi:) Nawet się nie zatrzymałam, żeby posłuchać odpowiedzi, o ile była.  Wtedy nie poświęciłam więcej uwagi tematowi, ale dziś tak sobie nic nie robiąc porozmyślałam o swojej koleżance, która czasem opowiada mi o swoich problemach niemałżeńskich (mieszkają wspólnie, ale ślubu nie było) i to spotkanie z sąsiadem przy okazji też mi się przypomniało. Muszę się mocno gryźć w język, aby co chwila nie pytać koleżanki, czy swojemu niemężowi już walizki za drzwi wystawiła. Wiem, że mu nie wystawi, chyba, że sam się wyprowadzi, bo jak twierdzi koleżanka, z jednej pensji sama jedna siebie i domu nie utrzyma, a na dokładkę w przyszłym roku wybiera się na emeryturę. Córka wyjechała kilkaset kilometrów dalej za mężem, rodziny żadnej w okolicy nie ma, ust do kogo nie miałaby otworzyć. On czasem jest do rany przyłóż, ale częściej nerwowy i rzuca mięsem (w przenośni i dosłownie obiadem do śmieci), raz ją hołubi, za dwa dni dręczy jakimiś głupstwami. A to mu jedzenie ugotowane przez nią nie smakuje (ale sam nie ugotuje), a to wini ją za to, że mu w pracy coś nie poszło po myśli albo, że akurat deszcz pada. Jak tylko ona gorzej się czuje albo nie ma humoru, on się obraża. Potem przynosi jej kwiaty i czekoladki. Ona przyjmuje. Ja wywaliłabym do śmieci. No i tak sobie żyją, jak każde małżeństwo. Nie śmiem pytać, czy jest tam uczucie, bo nie wyobrażam sobie, jak można kochać takiego wrednego człowieka, co nie ma do niej szacunku. Tylko, że ona, jak większość kobiet w podobnej sytuacji  nie widzi, że on tego szacunku nie ma. A ja?

A ja lubię spokój, lubię robić co sama chcę. Dzielenie życia z kimś będącym wciąż tak blisko, dla mnie byłoby bardzo uciążliwe. Nie potrzebuję innego człowieka do codziennej całodobowej interakcji. Nie wstawałabym rano, żeby robić komuś śniadanie. Szlag by mnie trafił, jakby ktoś przed 8 czy 9 rano hałasował mi po domu.  Jem co chcę i kiedy chcę, dopasowanie się z tym do kogoś innego sprawia mi dyskomfort. Poza tym gotowanie polubiłam dopiero wtedy, kiedy przestało być moim obowiązkiem. Lubię zajmować całe łóżko, mam duże małżeńskie i nie jest dla mnie zbyt wielkie, z drugą osobą byłoby mi ciasno. Chodzę po domu do bardzo późna, północ czy 1 w nocy to nie jest dla mnie zbyt późna pora na czytanie, słuchanie muzyki, jaka mnie się podoba czy oglądanie filmu, który sama wybrałam. Zmuszona kłaść się o 22.00, bo ktoś inny musi wypocząć, byłabym wściekła. Nie zniosłabym w domu włączonego telewizora bez względu na porę. Nerwowej alergii dostałabym, jakby ktoś coś ode mnie wciąż chciał i zadawał durne pytania typu: gdzie moje skarpetki, gdzie ręcznik, czy jest piwo, a za polecenie" podaj mi piwo" chyba bym zabiła:) Moje plany mogą wyglądać dokładnie tak, jak chcę i nie muszę iść na żadne kompromisy. Albo dla odmiany mogę iść na żywioł. Niektórym ciężko zrozumieć, że dla takich osób jak ja, tego rodzaju wolność jest bardzo ważna. Jestem zadowolona z życia w pojedynkę, od 40 roku życia związek nie jest dla mnie priorytetem (ba! jest nieważny!) - jest nim jakość mojego życia, ta niematerialna, bo na rzeczach materialnych mało mi zależy. Nie zmagam się z żadnymi problemami, nie mam kompleksów, ale wybieram po prostu inne życie niż małżeńskie. I nie muszę się z tego tłumaczyć durnemu sąsiadowi. Wolę odpowiadać jedynie za siebie, nie potrzebuję, aby ktoś za mnie decydował ani nie mam ochoty na podejmowanie decyzji wspólnie albo za kogoś. Nie jestem typowym introwertykiem, bo lubię ludzi, lubię się z nimi spotykać, wychodzić na koncerty, na imprezy kulturalne, jestem lojalna wobec znajomych i lubię okazywać im sympatię. Czasem nawet zapraszam do domu:) No właśnie, czasem. Bo dom jest dla mnie i tylko dla mnie. Dlatego nie ma w nim miejsca nawet dla jednego faceta, który potencjalnie mógłby się tu zagnieździć. Jego obecność byłaby dla mnie źródłem stresu i nerwów, skróciłaby na pewno moje życie o parę lat:) Z drugiej strony jako osoba z niektórymi cechami introwertyka kieruję swoje przeżycia „do wewnątrz” i ładuję się energetycznie przebywając w samotności, czy to w domu, czy np. na jakiejś wycieczce, które najlepiej udają  mi się w pojedynkę. Lubię spędzać czas w swoim własnym towarzystwie. Jestem bardziej skupiona na tym, co dzieje się wokół, rośnie mój poziom empatii i uważności. Przebywanie gdziekolwiek w pojedynkę, czy to w domu czy poza nim, pozwala mi się wyciszyć i odstresować. Obecność drugiej osoby nie zawsze jest mi do czegoś potrzebna, a czasem bywa wręcz zbędna i denerwująca.  Łazikując po lasach i polach czy na jakiejś krótszej lub dłuższej wycieczce mogę iść takim tempem, które mi odpowiada, a stając na rozwidleniu idę tą ścieżką, którą chcę. Zdarza się, że idę tak długo, aż zabolą mnie nogi i nie robię tragedii z tego, że jeszcze przecież trzeba wrócić:) Nie  liczę też czasu. Czy z mężem/partnerem mogłabym sobie na to pozwolić ? Wątpię. Nawet do kina wolę iść sama, aby spokojnie oddać się przeżywaniu oglądanej na ekranie historii. Kiedy mam chęć na towarzystwo, znajduję je na czas  realizacji tej potrzeby. I to mi wystarcza. Całodobowe towarzystwo jakiegoś mężczyzny, nawet ukochanego, zamęczyłoby mnie i uczucie szybko by mi przeszło:) Już to trenowałam i wiem, znam siebie. Dlatego od pewnego czasu nie zajmuję sobie głowy i czasu myśleniem o jakimkolwiek związku. Nie miałabym z tego żadnej korzyści, a poświęcanie się dla dobra innej osoby w takim przypadku byłoby totalną głupotą. I czasem na czyjeś naiwne stwierdzenie, że na starość nie będzie mi kto miał podać przysłowiowej szklanki wody,  proszę o podanie  jednego tylko przykładu, kiedy stary mąż opiekuje się starą niedołężną żoną - tu temat się kończy, bo nikt nie zna takiego przypadku. To stare kobiety opiekują się niedołężnymi mężczyznami, poświęcając im te lata życia, które powinny spędzać w  spokoju i bez fizycznego wysiłku.

No, to się rozgadałam:) Wiem, że większość z czytających żyje w parze i pewnie się ze mną nie zgodzi, chwaląc sobie życie małżeńskie będąc przekonanym o jego wyższości. Nie zamierzam jednak nikogo przekonywać do swoich racji. Każdy ma swoje zdanie i niech każdy z nimi zostanie, choć chętnie się z nim zapoznam:) Warto czasami jednak zastanowić się, czy pytanie kogoś: dlaczego jesteś sam/sama ? lub: czy nie czujesz się samotna/samotny ? jest naprawdę troską, a nie chamstwem. Nie wszyscy są "zrobieni" wg jednej sztancy:)

czwartek, 15 grudnia 2022

Pozytywny czas...

Trzeba uwiecznić tę zimę na zdjęciach, bo może za kilka dni pójdzie sobie za morze i znów stanie się szaro i brzydko. W nocy z soboty na niedzielę zbudził mnie głośny szum, myślałam, że to wiatr szumi w moich ogromnych świerkach koło domu i nawet nie wyjrzałam przez okno. Natomiast rano... zaskoczenie totalne:) To padający śnieg tak szumiał.

To mój widok z okna na ogródek po tej nocy, tak oto sobie spadł puszysty śnieg i tak sobie leży, i cały czas coś tam dosypuje. Słońca niet.

Nie inaczej na spacerach w lesie. Śniegu po kolana, więc nasze leśno-psie ścieżki zasypane. Wczoraj mieliśmy 15 stopni na minusie. Chodzimy sobie skrajem, ostrożnie zapuszczając się w krzaczory, aby w nich nie przepaść:) Pies szczęśliwy z powodu zimy, jak dziecko:)













Te dwa łabędzie, co tak sobie pływają, są nasze, wioskowe. Mieszkają u nas już kilka lat, nie odlatują, składają jaja i rozmnażają się. W tym roku miały jednego łabądka, jeszcze nawet częściowo ma dziecięce brązowo-szare pióra. I z tym młodziakiem miałam we wtorek przygodę. Zaczęło się od tego, że gdzieś na środku drogi przez las zauważyłam dziwne ślady. Nie mogłam ich skojarzyć z żadnym zwierzęciem. Znam ślady łosia, jelenia, nawet do głowy mi przyszło, że to bóbr poczłapał:) Zaczęłam iść za tymi śladami, najpierw prowadziły wzdłuż drogi, potem polazły na pole, zatoczyły łuk, aby dotrzeć do innego odcinka drogi, potem znów zginęły w zaspach, a na końcu, po 600 metrach śledzenia zobaczyłam siedzącego na śniegu, na środku pola, młodego naszego łabądka. 


Kiedy się zbliżyłam na bezpieczną odległość, przyglądał mi się ciekawie, ale nie uciekał. Zaniepokoiło mnie to. Do rzeki było prawie kilometr. Wydawało mi się, że może ma uszkodzone skrzydło i dlatego tak maszerował. Nie miałam serca go tak zostawić, jednak po wsi biegają luzem wiejskie burki. Obdzwoniłam parę miejsc i zebrali się strażacy ochotnicy, otoczyli łabądka z kocami i zgarnęli go do strażackiego busa. Rozglądał się bardzo ciekawie, nawet w pewnym momencie rozłożył szeroko skrzydła (czyli całe), ale nie odleciał. Widocznie był po prostu zmarznięty i zmęczony. Przewieźli go do gniazda, to jakieś półtora-dwa km od miejsca znalezienia ptaka. Zrobiłam telefonem zdjęcia z akcji, ale ponieważ są na nich ludzie, to nie będę publikować. Z łabędziem wszystko dobrze, widziałam go dziś lecącego wzdłuż lasu i lądującego w gnieździe, ufff... Poznałam po tych szarych piórach, że to młody.
Ale oczywiście pół wsi się teraz ze mnie śmieje, bo co to było sobie głowę zawracać jakimś ptakiem, tyle zachodu. No tak, są ludzie i ludziska. Mam to w d...

Zima zaskoczyła nie tyko łabędzia, ale także niektórych kierowców. Drogę dojazdową do trasy krajowej mamy odśnieżoną, choć białą. To nie przeszkadza, i tak jest tam ograniczenie do 30 km. Jednak niektórzy chyba znaków nie umieją czytać. Idę sobie dziś z psem na południowy spacer, widzę, że jakieś auto siedzi przodem mocno w zaspie na skraju drogi, w poprzek jezdni - jechał widać za szybko i go zarzuciło. Jakiś młody mężczyzna po 20-tce. Pytam, czy mogę jakoś pomóc, ale powiedział, że czeka na kolegę, to sobie poradzą. Kiedy wracałam, zobaczyłam, że są w jeszcze gorszej sytuacji:) Jeden za kierownicą kręci nią wte i we wte, koła wykopały już dół prawie do gołej ziemi, auto zawiesiło się na śniegu, drugi coś próbuje pchać, ale gdzie tam, z takiego dołu nie wypchnie. Podchodzę bliżej, a ten młody prosi, że może im jestem w stanie pomóc jakoś:) Nie wiedział, że pyta specjalistkę hi hi:) Trzeba mu jednak przyznać, że posłuchał moich rad. Najpierw kazałam spod auta śnieg wygarnąć, bo auto zawiesiło się na zaspie. Po usunięciu śniegu lekko opadło, więc usiadłam za kierownicą, naprostowałam koła, podłożyłam pod nie wycieraczki, na biegu zrobiłam kołyskę, żeby jakoś wyleźć z tego dołu i potem na wstecznym wyjechałam. Mina panów - bezcenna:) Kierowca bardzo grzecznie podziękował i pojechali.

Do zimowych wrażeń z tego tygodnia zaliczę jeszcze spotkanie wigilijne w pracy. Miło było spotkać się z osobami dawno nie widzianymi z powodu pracy zdalnej, ich i mojej. Dyrekcja odśpiewała nam szarakom kolędę, zaprosiła do suto zastawionego stołu i obdarowała "pod choinkę" podwyżką. Wszystkim, ale nie po równo - pochwalę się, że dostałam z najwyższej półki. Kwota jest całkiem przyzwoita, a biorąc pod uwagę, że wiosną też dostałam podwyżkę, to jestem bardzo zadowolona. Korzystając z wizyty w mieście, zawiozłam mojej dziatwie zawekowane bigosy, śledziki w oleju i inne potrawy wykonane już z myślą o świętach, pobujałam wnuki, naplotkowałam się z synową i odebrałam list z ZUS, że mój wniosek o przeliczenie emerytury (w związku z pracą przez ostatni rok) został rozpatrzony pozytywnie i emeryturę mi podniesiono.

Dobrych wieści nie dość: moja córka zamiejscowa obroniła kolejny dyplom zdobywając kolejny zawód:). Trzecie już z kolei studia i obrona poszły jej tak dobrze, że pani promotor oraz pani dziekan zaproponowały jej doktorat i pracę na uczelni. Córka była tak zszokowana, że po całej tej uroczystości musiała odczekać, aż jej się przestaną trząść ręce i nogi, aby móc prowadzić auto:) Ja nie byłam zdziwiona, bo wiem, że to mądra dziewczyna:) Ucieszona jestem bardzo i uważam, że do pracy na uczelni bardzo by się nadawała. Miała już zresztą taki epizod, zanim wyjechała z naszego miasta, że wykładała na naszej uczelni na studiach podyplomowych dla kadry zarządzającej placówkami medycznymi i bardzo dobrze się tam sprawdziła. No, ale potem poznała swojego obecnego małżonka i wyjechała... Teraz mówi, że musi odpocząć przez rok, a potem wróci do tematu i bardzo chętnie rozważy propozycję. Nie wiem tylko, co wtedy będzie z jej pomysłem nauczania domowego, bo swego czasu twierdziła, że nie odważy się posłać córeczki do szkoły publicznej:) Czas pokaże. Szkoda mi tylko, że nie przyjadą na święta, bo zięć pracujący w formacji AT ma dyżur domowy.  Wigilię spędzę z drugą córką, synem i synową i wnuczętami, a z córką zamiejscową zobaczę się pod koniec stycznia na innej uroczystości rodzinnej.

I chciałam Wam podziękować za głosy oddane na książkę Ilony Wiśniewskiej. WYGRAŁA!:)  https://www.press.pl/tresc/74210,---migot_-z-kranca-grenlandii----ilony-wisniewskiej-ksiazka-reporterska-roku

Jutro mam wolne od pracy zawodowej,  mam w planie  zwiedzanie wystawy, odwiedzę świąteczny jarmark i na koniec dnia idziemy do filharmonii.  Życzę Wam równie udanego przedświątecznego czasu.

wtorek, 6 grudnia 2022

Bank nasion

 Na wejście optymistyczny obrazek z czerwca jako odskocznia od szarzyzny za oknem:)


O Światowym Banku Nasion dowiedziałam się czytając książki Ilony Wiśniewskiej.

Ilona Wiśniewska (ur. 1981) — reporterka i fotografka, współpracuje z „Dwutygodnikiem”, „Polityką” i „Dużym Formatem”. Autorka książek Białe. Zimna wyspa Spitsbergen, Hen. Na północy Norwegii, Lud. Z grenlandzkiej wyspy oraz Migot. Z krańca Grenlandii, a także opowieści dla dzieci Przyjaciel Północy. Była nominowana do Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej, tytułu Kobiety Roku 2015 w plebiscycie portalu wp.pl oraz Nagrody im. Beaty Pawlak. Za "Hen" otrzymała nagrodę w konkursie Travelery, za "Lud" Kryształową Kartę Polskiego Reportażu – Nagrodę Prezydenta Lublina oraz nominację do nagrody MediaTory w kategorii ObserwaTOR, a za "Migot" nominację do Nagrody im. Beaty Pawlak. Książka "Migot" znalazła się również w finale konkursu Grand Press – Książka Reporterska Roku 2022. Jest także laureatką Złotej Sowy – nagrody Klubu Inteligencji Polskiej w Wiedniu, przyznawanej twórcom propagującym polską kulturę za granicą. Mieszka w północnej Norwegii.

Oczywiście nominowaną książkę przeczytałam z wypiekami na twarzy. Cytuję blurb z okładki: 

Zimą samolot z południa dolatuje tu raz w tygodniu lub rzadziej. Latem tylko dwa statki dowożą zaopatrzenie na resztę roku. Kilkuset mieszkańców północnej Grenlandii żyje według zasad ustalonych przez naturę i przodków – wielkich łowców polujących na morsy i niedźwiedzie. Ilona Wiśniewska spędziła trzy miesiące w Qaanaaq i Siorapaluk, najbardziej na północ wysuniętych osadach Grenlandii. Nawiązanie relacji z Inughuitami, zwanych też polarnymi Inuitami, wymagało wyczucia i czasu. Usłyszała: „Nie spiesz się. Ugotuj coś. My też chcemy wiedzieć, kim jesteś”. Zaprosili ją do swojego życia. Uczestniczyła w polowaniach, była zapraszana do domów, przysłuchiwała się rozmowom, w których przeplatały się codzienność, katastrofa klimatyczna, historia i skomplikowane relacje z resztą świata. Tak powstał Migot, niezwykły inuicki wielogłos, który w ciemnościach nocy polarnej wybrzmiewa szczególnie przejmująco.

Jeśli ktoś zaufa mojej rekomendacji, to zagłosujcie proszę na książkę Ilony i z góry dziękuję:)

https://www.press.pl/glosowanie/krr?fbclid=IwAR3bSkLEeh8ZxA9k-hVAOK1esuObkJCwD9VGS4ln6crsJw8oIhdiROvh7yc

W wiecznej zmarzlinie, 1300 kilometrów na północ od koła podbiegunowego, znajduje się największy na świecie depozyt nasion, taka roślinna Arka Noego. Został otwarty przez rząd Norwegii w lutym 2008 roku. Globalny Bank Nasion (norw. Svalbard globale frøhvelv) to przechowalnia nasion znajdująca się na archipelagu Svalbard, na wyspie Spitsbergen. Znajduje się tu także najbardziej wysunięte na północ lotnisko na świecie. Przechowalnia zbudowana została w celu bezpiecznego przechowywania nasion roślin jadalnych z całego świata. Bank ulokowany jest w tunelu wydrążonym w wiecznej zmarzlinie. Wewnątrz pomieszczeń panuje temperatura 18 stopni poniżej zera, utrzymywana na stałym poziomie przez dopracowany system chłodzenia, lecz nawet jeśli ulegnie on awarii, nie będzie miało to większego znaczenia, bo bank znajduje się przecież w miejscu, gdzie ziemia nigdy nie rozmarza. Budynek działa bez stałego personelu, jest zaprojektowany na prawie nieskończoną żywotność. Jest nawet odporny na działania zbrojne. Znajdując się 130 metrów w głąb góry i 130 metrów nad poziomem morza, obiekt jest odporny na wszelkie zagrożenia i zmiany klimatyczne.  Znajduje się w strefie wolnej od wstrząsów, która pozostanie sucha nawet wtedy, gdy stopi się lód na obu biegunach. Przysyłane są tu skrzynie z nasionami z całego świata w celu bezpiecznego długoterminowego przechowywania w trzech zimnych i suchych halach we wnętrzu góry. Na razie zajęta jest tylko jedna hala. Celem skarbca nasion jest zachowanie cech genetycznych roślin jadalnych uprawianych na świecie. 

W skarbcu nasion znajduje się wiele dziesiątek tysięcy odmian ważnych roślin spożywczych, takich jak m.in. unikatowe odmiany zbóż, ryżu, kukurydzy, jak również czarnookiego grochu. Są tam również odmiany niezwykle odpornego na susze afrykańskiego orzecha ziemnego Bambara oraz odmiana irlandzkiego jęczmienia browarnego.  Te próbki nasion są kopiami próbek nasion przechowywanych w krajowych, regionalnych i międzynarodowych bankach genów. 

Nowe nasiona są pakowane w pudełka, z których każde mieści maksymalnie 400 rodzajów nasion. Pudełka są zapieczętowane przez ten bank genów, który wysyła nasiona. W skrzynkach jest miejsce na 400 próbek nasion w każdym. Każda próbka składa się z około 500 nasion i znajduje się w hermetycznej torbie aluminiowej. Svalbard Global Seed Vault ma pojemność 4,5 miliona różnych rodzajów nasion, dzięki czemu może pomieścić duplikaty wszystkich unikalnych typów nasion, które obecnie znajdują się w wielu bankach genów na całym świecie. Są tam też nasiona, których nie ma już w naturze.

Skarbiec nasion nie jest zwykłym bankiem genów, do którego badacze i inne osoby mogą bezpośrednio zwrócić się o dostęp do nasion. To właśnie krajowe, regionalne i międzynarodowe kolekcje nasion i banki genów na całym świecie przede wszystkim zaopatrują rolnictwo w nowe różnorodne genetycznie rośliny. Natomiast skarbiec nasion na Svalbardzie jest bezpiecznym depozytariuszem kopii tych kolekcji, które można wykorzystać do reprodukcji cennych odmian roślin, gdyby kolekcje nasion w zwykłym banku genów zostały utracone, jak na przykład w Iraku i Afganistanie gdy wojny zniszczyły tamtejsze banki nasion lub gdy bank filipiński został zatopiony przez tajfun. 

Różnorodność hodowlanych odmian roślin uprawnych zmniejszyła się niemalże o 90 proc w czasie ostatnich 100 lat.  Dotyczy to chociażby zboża, jabłek czy kukurydzy. W 1903 r. w Stanach Zjednoczonych uprawiano 578 rodzajów fasoli, dziś tylko 32. Do upraw wybiera się te rośliny, które najszybciej rosną i dają obfite plony. Pozostałe, uznane za niepotrzebne, giną. Banki nasion, takie jak ten, zapewniają, że zawsze tam jest możliwość odzyskania utraconego gatunku lub można znaleźć nasiona odporne na nowe zagrożenia. Pierwszym krajem, który poprosił o wydanie swoich nasion była Syria, która po wojnie została zniszczona. Teraz naukowcy odbudowują kolekcję cennych nasion - głównie zbóż (pszenicy i jęczmienia) oraz fasoli, które charakteryzowała wysoka przydatność do uprawy na obszarach szczególnie suchych.

Wielka rola banku nasion dla ludzkości sugeruje, że musi to być wspaniale prezentujące się miejsce, strzeżone i zabezpieczone. Tak, jest zabezpieczone elektronicznie. I tyle. Ale wygląda tak:)


Zdjęcia z czeluści Internetu, wielokrotnie powielane, więc nie wiadomo, kto jest autorem:)

W Polsce też mamy Bank Nasion i Tkanek PAN w Powsinie. Są też pomniejsze przechowalnie o niższym znaczeniu, a są to najczęściej przedsięwzięcia związane z ruchem ekologicznym, biodynamicznym, samowystarczalnym i permakulturowym. 

Życie na naszej planecie zależy od bioróżnorodności: jeśli na świecie hodujemy tylko jeden rodzaj rośliny, która zachoruje, nasza egzystencja będzie zagrożona. Banki nasion  kryją w sobie bezcenne bogactwo…