niedziela, 18 września 2022

Słowo na niedzielę:)

Jak już wiele razy dałam tu odczuć, kościółkowa to ja nie jestem. Nie narzucam się ani Bogu (żadnemu) ani księdzu. Wychowałam się w rodzinie katolickiej, szczególnie mama było wierząca, ale to bardziej tak z tradycji chyba niż z przekonania. Dzieci swoje pochrzciłam, bo "wypadało", do komunii wyprawiłam, a potem w kwestii religii puściłam luzem. Księdzu po kolędzie już wiele lat temu kazałam zamknąć drzwi z drugiej strony, a do kościołów owszem, chodzę - zwiedzać. Nie czuję potrzeby wierzyć w jakiegokolwiek boga i oddawać mu chwały. Wierzę w historyczne istnienie Jezusa, Mahometa czy innego Buddy. Żaden z nich nie jest dla mnie autorytetem, a niektóre wręcz zasady głoszonej przez nich wiary są dla mnie oburzające. Świat się zmienia, ludzie się zmieniają, nie można żyć wg zasad sprzed 2 tysięcy lat. Albo i jeszcze starszych. Wszak stary testament to wręcz horror. I nie poświęcam sprawie wiary lub niewiary więcej niż kilka chwil w roku, bo to dla mnie temat w sumie obojętny. Dlaczego więc  akurat teraz... ? Już wyjaśniam.

Niedawno zmarł mój Brat. W kwestii wiary był taki jak ja. Neutralny. Wierząca i kościółkowa jest natomiast moja bratowa. Należy do jakichś kółek różańcowych i innych przykościelnych organizacji, do kościoła na modlitwy i msze chodzi kilka razy w tygodniu. W towarzystwie jednak nie epatuje religijnością i przywiązaniem do wiary, nie jest dewotką, więc da się z nią żyć:) Przypuszczam, że jednak w domowym zaciszu tą swoją religijnością dała popalić dzieciom, bo troje z czwórki deklaruje się jako ateiści. Kiedy stan mojego Brata był już bardzo ciężki, bratowa uprosiła Go, aby przyjął ostatni sakrament. Już pomijam kwestię, że namaszczenie miało na celu uzdrawiać chorych, bo na Bliskim Wschodzie wierzono w moc uzdrawiającą nawet zwykłej oliwy; dopiero potem obrzęd ten przeinaczono jako namaszczenie przed śmiercią i udzielano go tym, którzy stali u jej progu.  Mniejsza z tym, pewnie się nie znam:) Brat się zgodził i ksiądz przyszedł do domu. Jednakże zaraz po sakramencie zapytał bratową o plany pogrzebowe. Dobrze, że mnie przy tym nie było, bo wykopałabym go za drzwi. Mój Brat wtedy żył ! Bratowa powiedziała mu, że Brat chce kremacji i ksiądz ją od tego zaczął odwodzić. Pewnie by uległa, ale dzieci Brata stanowczo realizowały życzenie ojca. Ksiądz wyszedł obrażony. Tyle wiem z relacji bratanicy. Pogrzeb był katolicki. Było bardzo dużo ludzi, zaskakująco dużo. Przyszli liczni sąsiedzi, dawni koledzy z pracy, a nawet ze szkoły, rodzina. Nie mieścili się w kaplicy, która przecież mała nie jest. Spora gromadka musiała stać na dworze. Urna tonęła w kwiatach. Zaczęła się msza i rozgadał się ksiądz. O grzesznikach, o ogniach piekielnych, o konieczności modlenia się za zmarłego, aby go z tych czeluści piekieł wydobyć, a tym, jak bardzo tego potrzebuje, więc koniecznie my żywi musimy przychodzić do kościoła. O moim Bracie nie mówił inaczej niż o grzeszniku i w kontekście grzechu i Jego win. Z wściekłości jaka mnie opanowała, nie uroniłam na tej mszy jednej łzy żalu. Ksiądz łachudra w całej tej swojej przemowie ani razu nie wspomniał o tym, że Brat był dobrym człowiekiem, że wychował czwórkę dobrych ludzi, że był wsparciem dla młodszego rodzeństwa i dobrym kolegą. Ilość osób, jaka go żegnała wyraźnie świadczy o tym, że był dla ludzi ważną osobą. Ale nie dla księdza. Czy to reguła na pogrzebach ? Czy to może mały złośliwy człowieczek w sutannie ?

Jak już sobie poszedł, większość zebranych zaczęła rozmawiać wspominając Brata, opowiadać jakieś anegdotki, wspominać ważne sytuacje i to była przyjemna część pogrzebu. Wiem, że to brzmi może głupio, taka radość na pogrzebie, ale odchodząc od grobu wiedziałam, że mój Brat nie przeżył życia na darmo, że spełnił bardzo ważną rolę w życiu wielu osób i zostanie w ich pamięci na zawsze. On nadal żyje, to tylko Jego ciało zniknęło. I te ludzkie opowieści bardzo mnie podbudowały. Natomiast to co zrobił ksiądz żałując mojemu Bratu dobrego słowa podczas mszy, nawet słowem nie łącząc się w żalu z rodziną, utwierdza mnie w tym, że moja decyzja wypięcia się na kościelnych była dobra. Jeśli jest Bóg, to z pewnością nie ma go w duszy tego księdza. A jeśli tam jest, to z tym Bogiem nadal mi nie po drodze. 

Moje dzieci już od lat wiedzą, że po śmierci mają mnie poddać kremacji, nie chcę gnić z robakami w ziemi. A ceremonia ma być świecka i prowadzący ma o mnie opowiadać anegdotki i same dobre rzeczy:) Na szczęście mamy cmentarz komunalny i żaden ksiądz nie będzie się nade mną znęcał złym słowem po śmierci. Wiem, że zdaniem niektórych czytelników bluźnię - ale jak mogę bluźnić, skoro nie wierzę w Boga jako istotę nadprzyrodzoną ? Nawet ekskomunika mi niegroźna, bo sama się wypisałam z wiary i Kościoła:)

I żeby było jasne: nie mam nic przeciwko tym, którzy wierzą w boga, bez względu na to, jak on się nazywa, o ile są dobrymi ludzi żyjącymi zgodnie z zasadami etyki. (Etyka w rozumieniu potocznym to ogół norm moralnych uznawanych w pewnym czasie przez jakąś zbiorowość społeczną za punkt odniesienia dla oceny i regulacji postępowania w celu integracji grupy wokół pewnych wartości, synonim moralności.). I wszystko jasne.

Miałam wolny piątek i sobotę. Nawet nie padało, więc ruszyłam na Roztocze. Ziemia ta obfituje w cerkwie, kapliczki, przydrożne krzyże, cmentarze. Lubię je oglądać i podziwiam sztukę architektoniczną, dzieła sztuki, ale także zwykłe ludzkie starania o obiekty sakralne, począwszy od małych kapliczek, skończywszy na ogromnych cerkwiach. Wierzę, że ludzie robią to z potrzeby serca  i szanuję to.





No i proszę, ktoś miał fantazję i uczynił czaszkę, symbol śmierci, uśmiechniętą i wesołą:) 

We wsi Brzeziny Bełżeckie znalazłam dwa "Andrejkowy".


...oraz wesoły przystanek:)

Brzeziny Bełżeckie to niewielka wioska w gm. Bełżec licząca około 330 mieszkańców. Podczas II wojny światowej oraz po jej zakończeniu ukrywali się w niej partyzanci Armii Krajowej, a potem WiN-u. Mieszkańcy tej miejscowości uważają, że  dzięki ochronie „leśnych” wieś nie została spacyfikowana czy wysiedlona, tak jak wiele innych miejscowości Zamojszczyzny. We wsi działa Stowarzyszenie "Ocalić od zapomnienia". Funkcję Prezesa sprawuje od momentu powstania Pani Magdalena Szczepańska, również od października 2021 r. Wiceprezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Okręg Zamość. W siedzibie stowarzyszenia utworzona jest historyczna zagroda edukacyjna, w której można zapoznać się z przeszłością dziedzictwa polskiej wsi. Wnętrze stodoły kryje niezliczoną ilość przedmiotów rolniczych zgromadzonych i otrzymanych przez Państwa Szczepańskich. Eksponaty znajdują się również w spichlerzu obok stodoły. Rodzina jest także w posiadaniu dużej ilości starych fotografii rodzinnych i takich, które ukazują aresztowanie „Wrzosa” oraz elementów wojskowego wyposażenia, a ponadto mają zabytkową maszynę do pisania marki „Mercedes”. W siedzibie znajduje się olbrzymia mapa sztabowa wykonana przez Kazimierza Kosteckiego pseudonim „Kostek” z wydarzeń z 22.05.1944 r. a także wiele innych ciekawych eksponatów.






Nigdy nigdzie nie widziałam takiej wsi. Widać jak bardzo związana jest ze sobą lokalna społeczność, jak bardzo dbają o miejsce swojego zamieszkania, jak przywiązani są do historii. We wsi jest także bardzo mały kościółek, naprawdę bardzo mały, aż byłam zaskoczona tym, że jego powierzchnia jest podobna do metrażu mojej sypialni:)

Pojechałam dalej przez leśne uroczyska.



Cerkiew w Woli Wielkiej (aktualnie w remoncie), niżej wiejski cmentarzyk.


A to cerkiew w Werchracie, ogromna! Skąd nazwa Werchrata ? Rata to rzeka, werch to góra. Zatem wieś leżąca na górce nad Ratą to Werchrata:)



Pozostałością dawnego wystroju jest umieszczona w bocznym ołtarzu ikona Bogurodzicy Hodogitri z końca XVII wieku.


XVIII wieczne barokowe rzeźby przeniesione z  nieczynnego kościoła w Uhnowie na Ukrainie.


Choć pogoda nie dopisywała, nie zniechęciłam się, bo tak naprawdę moim celem była nieistniejąca wieś Moczary leżąca na granicy polsko-ukraińskiej. Trochę ryzykowałam, ponieważ pakując się na wyjazd zapomniałam...portfela! Zorientowałam się już po przyjeździe na Roztocze. Telefonem wypłaciłam w bankomacie pieniądze, ale dowód, prawo jazdy, rejestracja auta...wszystko zostało w domu. Mam co prawda mobywatela, profil zaufany itp, ale obawiałam się, że w przypadku spotkania straży granicznej okazanie się dokumentami elektronicznymi może być niewystarczające. Jednak zaryzykowałam i pojechałam do Moczar.

A właśnie. Ruszając w te rejony należy uprzedzić rodzinę i znajomych, że nie dodzwonią się, a następnie należy wyłączyć w telefonie roaming. Tereny te są bowiem w zasięgu telefonii ukraińskiej i kilka minut rozmowy kosztuje kilkadziesiąt złotych.












Obejrzałam cmentarz, ruiny cerkwi i udałam się na poszukiwanie ruin kapliczki za potokiem. Niestety, z jednej strony teren jest podmokły, bałam się iść w bagno. Z drugiej strony utknęłam gdzieś w połowie, gdyż teraz jest zarośnięty krzakami i pokrzywami wysokości półtora metra. Myślę, że zimą, gdy ziemia jest zamarznięta można by dotrzeć do źródła, starej plebanii i kapliczki. Póki co dowodem, że kiedyś mieszkali tu ludzie są stare jabłonki w lesie. Kiedy wyłaziłam z krzaków, zobaczyłam, jak na drodze około 50 metrów od cmentarza zawraca pojazd pograniczników. Nie widzieli mojego auta:) Poczekałam w krzaczorach aż zawrócą, poszłam do samochodu i odjechałam:) Uff...

Ostatnim celem mojej wycieczki był Radruż, leżący 300 m od granicy z Ukrainą. Znajduje się tu najstarszy i najcenniejszy w Polsce zabytek sztuki cerkiewnej, w skład którego wchodzą: cerkiew pw. św. Paraskewy z roku 1583, dzwonnica z podobnego okresu, kamienny mur z poł. XIX wieku, kostnica z k. XIX w., płyta nagrobna z roku 1682 oraz grobowiec rodziny Andruszewskich znajdujący się obok cerkwi. Przed i za Zespołem Cerkiewnym położone są cmentarze z kamieniarką bruśnieńską, z nagrobkami pochodzącym z XVIII, XIX i XX wieku,  .
Obiekt wpisany jest na listę zabytków UNESCO. O cerkwi można poczytać na stronie muzeum: TUTAJ




 
Tablica nagrobna Katarzyny Dubniewiczowej - ta biała, niżej. Ludzie na blogach w postach poświęconych temu miejscu mylą dwie osoby - Marię Dubniewiczową z Katarzyną Dubniewiczową. Następni powielają błąd, a wystarczy sprawdzić źródła historyczne z XVII wieku. Otóż Maria była pierwszą żoną miejscowego wójta. Za króla Sobieskiego Tatarzy doszli aż do Radruża, ale kiedy dowiedzieli się o słynącej z urody Marii, obiecali odstąpić od oblężenia, jeśli zgodzi się na pojmanie w niewolę. Maria dobrowolnie oddała się w jasyr ratując w ten sposób ludność przed najazdem. Pozostawiła męża i dwóch synów. Marię sprzedano na targu niewolników w Konstantynopolu. Trafiła do domu bogatego urzędnika, który zakochał się w niej i ożenił. Wiedli szczęśliwe i bogate życie aż do śmierci dostojnika. Wówczas Maria w stroju wieśniaczki, wozem, wróciła do Radruża, zabierając ze sobą ukryte w dyszlu kosztowności. Dowiedziała się, że po trzech latach jej nieobecności mąż wziął nową żonę Katarzynę (miał taką możliwość wg ówczesnego prawa) i przez 10 lat zajmowała się ona pozostawionymi synami Marii, jak rodzona matka, aż zmarła w połogu. Z wdzięczności dla niej, Maria ufundowała jej przy cerkwi tablicę nagrobną, która zachowała się do dziś. A gdzie jest grób Marii, tego nie wiadomo.


Ścienne malowidła w cerkwi pochodzą z XVII wieku, a ikonostas ma aż 58 ikon. W cerkwi panuje wyjątkowa akustyka, a to głównie za sprawą wyciętych dwóch okrągłych otworów po obu ścianach nawy, dzięki czemu głos rozchodzi się równomiernie po wszystkich zakamarkach cerkwi. Jest też ciemno, więc moim małym aparacikiem udało mi się pstryknąć tylko tyle, lampy używać nie wolno.



No i oczywiście cmentarz, wiele nagrobków jest już odnowionych, kolejne czekają w stanie średnim lub nieco gorszym na fachowe ręce konserwatorów.









A dziś niedziela, pada deszcz, boli mnie głowa, więc lenię się. Nawet obiadu nie gotuję, bo mam jadłowstręt, tylko z gorącą herbatą w wesołym kubku zalegam pod kocykiem:) Na stoliku czeka ciekawa książka Zofii Szymanowskiej "Opowieść o moim domu". I o bracie Zofii, Karolku:)

Udanej niedzieli!

piątek, 9 września 2022

... jakby nigdy nic

Zaniedbałam blog, nie da się ukryć. Jakoś nie czuję potrzeby codziennego uwieczniania rzeczywistości. Dyskusje polityczne i na tematy egzystencjalne toczę w realu, nie ma ich co przenosić tutaj w formie słowa pisanego. Osobiste zwierzenia też jakoś lepiej toczyć w cztery oczy, jeśli jest taka potrzeba. Czasem tylko przychodzi mi do głowy myśl, że czas pędzi jak szalony i sama się w nim gubię, to może by jednak na tym blogu coś napisać... Szczególnie, że już po lecie, znienacka przyszła jesień i ciepłe dni staną się wspomnieniem.


Ostatni miesiąc to czas rowerowych wycieczek, także po Parku Narodowym, udział w miejskich imprezach, targach, festiwalach, wizyta w teatrze i na dwóch koncertach znanych polskich piosenkarzy. Byłam też na tzw. dniach otwartych w teatrze i było to przyjemne doświadczenie. Zrobiłam kilkadziesiąt litrów soku z malin, które obrodziły nadzwyczajnie w tym roku oraz chyba ze dwadzieścia lub więcej nawet słoików  dżemu z jeżyn. To tak ogólnie.

Do istotnych wydarzeń ostatniego miesiąca należą narodziny mojego czwartego wnuczęcia, tym razem urodził się chłopaczek, ma 11 dni. Urodził się za wcześnie o półtora miesiąca, więc leży w inkubatorze, ale jest zdrowy i wszystko z nim dobrze. Doprowadził swoim przedwczesnym przyjściem na świat do niezłego rozgardiaszu, przez co musiałam się nieco zaangażować w opiekę nad jego starszą 3,5-letnią siostrą, biegając z pracy do syna, od syna do pracy, a do domu tylko na nocleg, przez co piesa się na mnie mocno obraziła. Teraz mama dzieciaczków już w domu, więc mogłam wrócić w domowe pielesze i znów rowerować w wolnych chwilach po okolicy.








Do bardzo istotnych wydarzeń, które na zawsze już zostanie w pamięci, należy zniknięcie mojego Brata. Jednego dnia był, drugiego już go nie było, zostało tylko ciało, którego prochy w poniedziałek złożyliśmy w rodzinnym grobowcu. Nie nazywam tego śmiercią, choć pod względem medycznym mój Brat zmarł na skutek nieuleczalnej choroby, bo w naszej pamięci, w rodzinnych opowieściach On nadal żyje. Zniknął jedynie fizycznie,  niemniej spowodowało to wielki ból.



A życie toczy się dalej, jakby nigdy nic. Przede mną dużo pracy na działce (czytaj: przekopanie działki;). Ogródek ogarnięty, jeszcze tylko posadzę ostatnie cebule żonkili, wstrzymywałam się, bo dotychczas było bardzo sucho, ale spadł deszcz dzisiejszej nocy. Na działce po przekopaniu posadzę jeszcze kilka krzaków czerwonej i czarnej porzeczki, bo ich owoce cieszą się w rodzinie dużym powodzeniem. I nasadzę malin na nowe stanowisko, a stare wykarczuje, są w tym miejscu już kilka lat. 

I muszę odwiedzić bibliotekę, bo odłożyłam kilkadziesiąt fajnych przeczytanych książek. Może pozwolą zostawić, żeby sobie czytelnicy zabrali do domu. No, chyba, że ktoś z Was reflektuje w ciemno ? Choć może nie w ciemno, mogę przecież podać tytuły. Oddam za darmo:)

A teraz musze już do pracy, wszystkiego dobrego tym, co jeszcze zaglądają:) I dziękuję za Waszą wizytę.