wtorek, 18 października 2022

Za krótko, za mało:)

To był stanowczo za krótki wyjazd, a i tak pełen wrażeń. Dopisała pogoda, więc dostałam dodatkowego poweru, bo wiadomo, że lubię ciepełko i słoneczko. 

Noce natomiast były księżycowe, pełnia wisiała nad Pasmem Łopiennika, złoty księżyc zaglądał w okno co noc.  Nasłuchiwałam wycia bieszczadzkiego wilka... niestety... pewnie spały:) Ale łapę jakąś widziałam, psia czy wilcza ? Jeśli psia, to musiał to być kolos, bo trop był bardzo duży.

Zdjęć napstrykałam, ale nie jestem zadowolona. Zdjęcia wcale nie oddają nastroju złotej jesieni, bieszczadzkiego klimatu i piękna gór. Bywają prześwietlone albo niedoświetlone, nie mam też  filtra do zdjęć pod słońce. Raczej przez najbliższe miesiące nie będzie wiele do fotografowania, więc decyzję     o zakupie aparatu przełożyłam na wiosnę. Na zimę zaszyję się w domu jak niedźwiedź w gawrze, bo to nie jest moja pora roku.

Poza tym żadne zdjęcie nie odda jesiennej ostrości słonecznego światła, lekko zamglonych barw zboczy porośniętych bukami lub jeszcze intensywnej zieleni polan leśnych, delikatnej mgiełki, porannej rosy    i zapachu wieczornego przymrozku. To trzeba zobaczyć tam, na miejscu, poczuć i potem tęsknić do specyficznej atmosfery bieszczadzkich okolic. Będąc w Bieszczadach czuję się oderwana od świata, odizolowana od codzienności. Wejście w inny świat pogłębia atmosfera kultowych miejsc takich jak np. bar Siekierezada w Cisnej, w którym straszą siekiery powbijane w stoły czy bieszczadzkie biesy i czarty. Wrażenie robi też wielka oprawiona w drewno księga menu, która wisi spięta na łańcuchach, liczne czaszki zwierzęce oraz teksty Ojca Dyrektora:)) Musiałam jednak wyjść w miarę wcześnie, bo jako nie żłopiąca piwa w tym hałasie wytrzymać nie dałam rady:)

Słowacja za linią drzew

Szlak z Jasła do Cisnej






Spotkałam w Bieszczadach odlatujące żurawie, w Rajskiem, gdzie wszystko jest "rajskie": camping, spa, pensjonat, restauracja, dolina. Rajskie się odradza, są tu nowe eleganckie domki do wynajęcia i dobrej klasy ośrodki wypoczynkowe. Jest też San, wzdłuż którego idzie się do nieistniejącej już wsi Studenne z resztkami cerkwiska i cmentarza. W Rajskiem też jest stary cmentarz rzymsko-katolicki z kilkoma nagrobkami, miejsce po wysadzonej w powietrze cerkwi ( w 1980 roku) i kilka starych nagrobków z ukraińskimi inskrypcjami.




Na terenach nieistniejących wsi specjalnie utrzymuje się stare jabłonki dla niedźwiedzi

Ze Studennego można przejść parę kilometrów do Terki. Terka to wieś rolnicza, gdzie kilka lat temu widziałam największe stado bocianów w życiu. To podobno najbardziej malowniczo położona wieś w Polsce z górującym nad nią szczytem Monasteru. To tu w 1946 roku Wojsko Polskie zamknęło w stodole i spaliło żywcem 20 przypadkowych mieszkańców, a kilkunastu rozstrzelało w odwecie za uprowadzenie przez UPA trzech zakładników, z czego dwóch nie przeżyło. Na grekokatolickim cmentarzu wystawiono im symboliczną mogiłę, zostało też kilka starych nagrobków, dzwonnica w ruinie i miejsce po cerkwi. Jest też sklep spożywczy istniejący "od zawsze" i przydrożny bar koło nowego solidnego mostu, też karmiący turystów "od zawsze". Oba miejsce dla bywalców są kultowe, bez nich nie ma Terki:) Nie można nie kupić w sklepie piwa i wiejskiej kiełbasy, jak nie można nie wstąpić do baru na obiad. Tu zawsze jest tłok, zarówno na parkingu, jak i wewnątrz, a jedzenie jest smaczne. Siedząc przy stoliku słyszy się szum Solinki. I tylko nie ma już starego drewnianego mostu, po którym przejeżdżało się pojedynczo z duszą na ramieniu:)





W tym miejscu muszę coś opowiedzieć. Kilka lat temu byłam już w Terce, szukałam wtedy szlaku na przełęcz Szczycisko.  Był dość słabo oznakowany, więc nie chcąc pobłądzić, zapytałam starszego pana o drogę. Pan siedział przed domem na ławeczce. Zapytany, chętnie wskazał drogę i przy okazji zaczął gawędzić. Opowiadał o sobie, o tym, jak tu się żyło w wojnę, jak żyje teraz, pytał czemu chodzę w góry i czy mam rodzinę. Akurat rok wcześniej zmarł mój tato i zgadaliśmy się z panem, że jest z tego samego rocznika. To było bardzo miłe spotkanie i długa rozmowa, więc potem zbrakło mi czasu, aby dojść do przełęczy i zawróciłam w połowie. Wiele razy myślałam potem, żeby zajrzeć do tego pana podczas pobytu w Bieszczadach, ale nie było mi po drodze. Postanowiłam w końcu teraz przejść szlak w całości, a wcześniej wstąpić do pana. Bez problemu znalazłam i rozpoznałam dom. Ławeczka stała w tym samym miejscu. Tak samo kwitło geranium w oknach drewnianego domu, tak samo wisiały za szybą koronkowe firanki. Tyle, że ławeczka była pusta. Na podwórku kręcił się jakiś mężczyzna, zapytałam go o starszego pana. Odpowiedział: to mój tata, wczoraj go pochowaliśmy. Miał 98 lat. Spóźniłam się... Mam żal sama do siebie, że nie wstąpiłam do Terki podczas poprzednich wyjazdów, bo jak już miałam taki zamiar odwiedzić człowieka, to trzeba było to zrobić, a nie odkładać. Potwierdziła się stara prawda, co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj. Pan pewnie by mnie nie pamiętał, ale może było by mu miło, że ja go pamiętałam. Jakoś mi nadal przykro z tego powodu, choć nawet nie wiem, jak człowiek się nazywał...

Niedźwiedzicą w Bukowcu postraszył mnie przemiły właściciel pensjonatu, w którym się zatrzymałam. Co prawda nie spotkałam niedźwiedzia, nawet śladu jego łapy nie udało mi się zobaczyć, ale mimo to po zasłyszanych opowieściach moje wczesnoporanne i późnowieczorne wyjścia z psem podszyte były adrenaliną. Wszak pan Piotr Szechyński z portalu Twoje Bieszczady, który jest moim autorytetem w temacie, pisał, że niedźwiedź raczej nie wyjdzie wprost na człowieka, ale z ciekawości może się zatrzymać w pobliżu i trzeba mieć oczy i uszy otwarte. No to otwierałam je szeroko, ale nic z tego. Na miśka nie trafiłam, jednak to chyba dobrze :)? Tak, że nie mam zdjęcia na FB z niedźwiedziem w tle:) Przyznaję jednakże, że czasami w lesie szelest spadającego z drzewa liścia powodował szybsze bicie serca, wszak strach ma wielkie oczy:) Trzy miesiące temu niedźwiedzica, jakby nigdy nic chodziła sobie po Bukowcu, odwiedziła przedszkolny plac zabaw, wydusiła kilkadziesiąt kur w gospodarstwach i tak się plątała po okolicy. Odłowiono ją i wywieziono pod Komańczę. Po kilku dniach wróciła;) Wolontariusze z Fundacji Bieszczadziki trochę jej pomogli w przemieszczeniu się na północ i teraz się kręci po Górach Słonnych, też ma tam piękne widoki:)

W Bukowcu obejrzałam resztki starego cmentarza, cerkwisko z zachowaną dzwonnicą w ruinie bez dzwonu oraz weszłam na szczyt Korbanii. Widoków stamtąd też można mi pozazdrościć:) 





Wieczorami chodziłam z psem szlakiem na Wołkowyję, skąd roztaczał się piękny wieczorny widok na  ciemne masywy gór i na oświetlone miejscowości oraz wiszący nad nimi ogromny jasny księżyc. Przyjechało sporo turystów, siedzieli w ogródkach przed domami, palili grille, śpiewali. Ktoś grał na harmonii, a dźwięk niósł się daleko w czystym niemal mroźnym powietrzu. To były magiczne chwile, wszystkie codzienne sprawy odsunęły się daleko. Nasz gospodarz też rozpalił ognisko, wytaszczył na podwórko miękką kanapę i zabawiał gości ciekawymi opowieściami. Nikt nie mówił o polityce, o wojnie, o braku węgla i zagrożeniu atomowym. Przez cały pobyt nie otworzyłam w internecie portali informacyjnych i nie włączyłam telewizora, bo poprosiłam o pokój bez tego ustrojstwa. Nie wiedziałam, co się dzieje w Polsce i w świecie i chyba nic nie straciłam.




Już będąc w Bieszczadach doczytałam na plakatach, że w weekend w Cisnej jest X ultraMaraton Bieszczadzki. Kiedy jeszcze byłam piękna i młoda, czyli jakieś 7-8 lat temu, miałam taki niespełniony pomysł, aby pobiec na jakiś przyzwoity dystans czyli powiedzmy do 25 km w Biegu Rzeźnika (bo jest tak ciężki, że zarżnąć się można:). Ot, mrzonki, bo nigdy nie biegałam. Tym razem jednak postanowiłam przyłączyć się na trasie, oczywiście nie w celu pobiegnięcia, ale w celu przejścia tej trasy. Zaczęłam na Hyrlatej, potem do Roztok Górnych, na przełęcz, na Okrąglik, Jasło, Worwoskie i na małe Jasło. Do Cisnej nie zeszłam, bo musiałam wrócić w okolice szlaku na Hyrlatą, gdzie miałam auto, raczej niczym bym w to miejsce z Cisnej się nie dostała. Biegacze  biegli, ja szłam i pies ze mną. Sporo osób to komentowało, niektórzy chwalili, że pies taki ładny, inni chcieli psa pożyczyć, żeby ulżył w biegu:) Myślę, że nawet grubo ponad stu biegaczy, a może bliżej dwustu, nas widziało i było świadkiem mojej z psem wędrówki. A trasa dla biegu była naprawdę trudna. Na niektórych odcinkach biec się nie dało, bo za ostro w górę, za duże przewyższenie albo teren trudny, więc biegacze szli. W zależności od kategorii mieli do pokonania 14, 26, 52 lub 90 km. Udział brały kobiety i mężczyźni w wieku od 18 do pewnie około 70 lat. Niektórzy reprezentowali jakieś kluby, mieli wypasione obuwie, specjalne biegowe plecaczki, koszulki w barwach klubu lub sponsora, ale byli też amatorzy w ciuchach z decathlonu lub z szafy. Zwróciłam uwagę na pewnego starszego mężczyznę, siwego, na pewno dobrze po 60-tce, w zwykłych adidasach, w kurtce z ruskiego targu i podobnych spodniach do kolan, z butelką wody żywiec w ręce i tak pomykał, że młodzi mogliby pozazdrościć. Były kobiety, absolutnie nie ze sportową sylwetką, które pomagały sobie kijami do nordicu, sapały i jęczały, ale parły do przodu. Każdy, kto skończył bieg dostawał dyplom i za parę plnów mógł sobie zamówić medal. Nie byłam na bieg zapisana, to medalu nie dostałam:) Przeszłam jednak z psem 25,7 km po górach, po trasie biegu. Na koniec piesa położyła się w aucie i wzrokiem powiedziała " spróbuj mnie jeszcze gdzieś wyciągnąć i tak się nie ruszę" :) Wróciłyśmy do pensjonatu i dopiero wtedy zaczęłam odczuwać ból w łydkach i udach, przeszedł mi dopiero w poniedziałek. Jednakże to pokazuje, że  w przyszłym roku mogłabym oficjalnie pójść-pobiec na taką trasę 25-kilometrową, hmm...




Szlak graniczny (granica Polsko-Słowacka) prowadzi tak, że jedną nogą można być w Polsce, a drugą na Słowacji:)




Łopienka to dla mnie obowiązkowy punkt programu w Bieszczadach. Przed wyjazdem obejrzałam zdjęcia zgromadzone na dysku zewnętrznym i policzyłam: byłam w Łopience od 2007 roku 18 razy, ten był 19:) w Łopience jest cerkiew, odbudowana w czynie społecznym. Jest 2,5 km  od drogi i nie ma tam nic oprócz niej. A nie, jest jeszcze kaplica grobowa, w której czasem ktoś zanocuje:) I są wilki. Koło cerkwi byłam bardzo rano, akurat rozkładali się pracownicy grzebiący przy wykopaliskach i ostrzegli mnie, że niedawno na polanie za cerkwią biegały trzy wilki, no i żebym "uważała na psa":) Uważałam. Bardzo mnie cieszą prace wokół cerkwi, wygląda na to, że są odkopywane i odrestaurowane zarysy domostw dawnych mieszkańców wywiezionych w ramach akcji "Wisła". Trzeba będzie pojechać dwudziesty raz, żeby się przekonać, co z tego wyszło:)

Polańczyk trafił mi się pod drodze, więc zatrzymałam się kupić obiecane dziewczynom pamiątki. 




Ponieważ prognozy pogodowe na koniec mojego pobytu nie były zbyt dobre, postanowiłam nie szwędać się po górskich i leśnych szlakach, tylko skierować się w okolice Gór Słonnych. Tam pogoda była idealna.


Natrafiłam tu ciekawe miejscowości i miejsca, w tym trzy "Andrejkowy", znalezione przypadkiem, bo specjalnie za nimi nie chodziłam. Jeden w Tarnawie..

Zamek Sobień widziałam zimą, skusiłam się zajrzeć i teraz do ruin nad Osławą.



W Górach Słonnych była inwazja biedronek:) I na ruinach Sobienia, i na punkcie widokowym Serpentyny w Wujskiem i przy cerkwiach.

Mrzygłód zainteresował mnie starą zabudową; jest wsią, która zachowała układ urbanistyczny. Domy wzniesiono tradycyjnie wokół czworokątnego rynku i wąskich uliczek. Są one bliźniaczo do siebie podobne, szczytami ustawionymi do rynku, o jednakowych detalach ludowej ciesiołki.







... i  odkryłam tu dwa "Andrejkowy"



A takie "coś" stoi przy kościele, jeszcze nie odkryłam co to, ale wygląda ciekawie. Była msza, więc nie podchodziłam bliżej. Tradycja głosi, że świątynię wybudował król Władysław Jagiełło jako podziękowanie za zwycięstwo pod Grunwaldem, więc pewnie to jest jakieś nawiązanie do tego faktu. Zresztą pomnik Jagiełły pyszni się na brukowanym rynku.

W Mrzygłodzie jest też stary cmentarz rzymsko-katolicki.

W Kotowie odnalazłam ładną aktualnie restaurowaną cerkiewkę i starą kaplicę. Drewniana cerkiew greckokatolicka św. Anny, zbudowana została w 1923 roku na planie krzyża greckiego z centralną kopułą w tak zwanym narodowym stylu ukraińskim. Po II wojnie i po wysiedleniu ludności ukraińskiej marniała opuszczona, a w latach 50 XX wieku używana była jako magazyn miejscowego PGR i jako owczarnia. W 2012 Gmina Bircza rozpoczęła remont cerkwi, który trwa do dziś. Świątynia ma być przeznaczona na kościół rzymskokatolicki.




Zatrzymałam się także w Trepczy. Nazwa miejscowości Trebsch może wywodzić się od staroruskiego słowa “trepet”, co oznacza strach i przerażenie albo “treputie” (trzy drogi rozchodzące się w trzy strony). Dwa pobliskie wzgórza: Horodna i Horodyszcze, strzegą tzw. Wrót Węgierskich w Kotlinie Sanockiej. Po powrocie do domu poczytałam o tym w internecie i jest to bardzo zajmująca historia, a tym samym zbyt długa, aby Wam tu zawracać głowę:) Dawna  drewniana cerkiew greckokatolicka pod wezwaniem Zaśnięcia Bogurodzicy wzmiankowana była już w 1552 r. oraz w 1753 roku. W 1801 roku  cerkiew uległa pożarowi. Obecną wzniesiono w 1807 roku, wykorzystując budowlę starego zboru posocyniańskiego.  Rozbudowano ją następnie z końcem XIX stulecia.

ps. Socynianie to inaczej Bracia Polscy




Dalej... cerkiew w Hłomczy w otoczeniu pomnikowych dębów. Cerkiew została wybudowana na miejscu poprzedniej w 1859 roku. Jego budowę zainicjował Iwan Snihurski, greckokatolicki biskup przemyski oraz mecenas kultury. Tuż po drugiej wojnie światowej cerkiew używana była jako kościół katolicki. Miało to także związek z licznymi wysiedleniami mieszkańców. W latach sześćdziesiątych modlili się tu prawosławni, a od 1990 roku odnowiono w nim parafię greckokatolicką.





... oraz cerkiew w Łodzinie. Już w 1552 roku istniała tutaj parafia prawosławna, w 1664 postawiono nową cerkiew, w miejscu spalonej przez Tatarów. Obecna cerkiew Narodzenia Najświętszej Maryi Panny została wybudowana w 1743 roku. Dawniej wieś zasiedlona była głównie przez Ukraińców, których po akcji „Wisła” wysiedlono do ZSRR. Wtedy należąca do parafii greckokatolickiej w Hłomczy cerkiew z braku wiernych została opuszczona. Obiekt w końcu przejął kościół rzymskokatolicki i utworzył w nim kościół filialny Parafii Rozesłania Apostołów w Mrzygłodzie.



Cerkiew w Dobrej - dawna cerkiew parafialna grecko-katolicka p.w. św. Mikołaja, drewniana, zbudowana w 1879 r. później wielokrotnie remontowana. Obecnie funkcjonuje jako kościół filialny Rzymsko-katolicki p.w. Podwyższenia Krzyża.



A tu niżej proszę Państwa wdrapujemy się do cerkwi grekokatolickiej w Uluczu. Cerkiew stojąca na wzgórzu Dębnik (352 m.n.p.m.) jest dziełem rusińskiego kręgu kulturowego. Ulucka cerkiew została zbudowana w 1659 roku, co czyni ją trzecią najstarszą drewnianą cerkwią w Polsce. Starsze od cerkwi w Uluczu są jedynie cerkwie w Radrużu i Gorajcu, które też oczywiście odwiedzałam, nawet niedawno. Cerkiew stoi w zupełnym odosobnieniu, otoczona bukowym i dębowym starodrzewiem. Wzniesiono ją z drewna jodłowego, bez użycia pił. Cerkiew była częścią bazyliańskiego monastyru, który funkcjonował w tym miejscu do 1744 r. Bazylianie przenieśli się, a cerkiew stała się cerkwią filialną parafii w Uluczu. Oprócz funkcji sakralnej monastyr pełnił również rolę obronną. Wejście na szczyt wzgórza Dębnik było wówczas możliwe jedynie przez dwie bramy. Cały teren był jednocześnie broniony przez dwie baszty i dodatkowo otoczony fosą. Wzgórze Dębnik to dziś nie tylko mistyczne, dawne miejsce kultu, ale także niedostępna jednostka forteczna. Na teren monastyru nie udało się wedrzeć m.in. Szwedom w 1657 roku.








Większość nagrobków znajdujących się przy cerkwi pochodzi z I poł. XX wieku. Przy najwyższym na cmentarzu drewnianym krzyżu znajduje się tablica pamiątkowa poświęconą Michałowi Werbyckiemu, autorowi muzyki do hymnu ukraińskiego, który urodził się w Uluczu.


W niedalekiej odległości przy szosie zauważyłam taką tabliczkę, nie mogłam się nie zatrzymać:) Wskazuje kierunek na uroczysko, gdzie pod koniec XIX wieku we wsi mieszkało około 350 osób. Po II wojnie światowej wieś opustoszała. Dziś istnieje już tylko na mapie. Obecnie o istnieniu wsi w tym miejscu świadczy odnowiona przez społeczność ukraińską kaplica św. Jana oraz tablica drogowa z nazwą Hroszówka.




W Wołodzi (gmina Nozdrzec), małej wsi w zakolu nad prawym przegiem Sanu, od 1905 roku stoi murowana neogotycka kaplica grobowa Trzcińskich, ostatnich właścicieli Wołodzi. Po przyjściu Armii Czerwonej do Wołodzi w 1939 roku Franciszek Trzciński został wywieziony na Sybir, a żołnierze radzieccy najprawdopodobniej zamordowali jego żonę, gdy wracała od lekarza z Dynowa. Nie wiadomo, co stało się z ich córką. Za niszczejącą kaplicą znajduje się grekokatolicki cmentarz z wieloma nagrobkami. Obok kaplicy stoi parawanowa dzwonnica. Według miejscowych opowiadań, spiżowe dzwony ukryto przed najeźdźcą niemieckim i do tej pory ich nie odnaleziono.



Tyle podejrzałam przez dziurkę od klucza:)

Siedliska nad Sanem - w 1860 roku na miejscu starszej, zbudowano drewnianą cerkiew greckokatolicką pw. św. Michała Archanioła, którą rozbudowano w 1913 roku. Od 1949 r. cerkiew była użytkowana jako kościół rzymskokatolicki. W czasie II wojny na Sanie była granica między GG a ZSRR. Siedliska okoliczne wsie znalazły się po radzieckiej stronie. Większość mieszkańców wsi w ramach powojennej akcji "Wisła" została przesiedlona na tereny b. woj. słupskiego. W dniu 29 maja 1945 Dragan Sotirovič doprowadził w Siedliskach do podpisania zawieszenia broni pomiędzy UPA i polskimi oddziałami partyzanckimi, uznającego Sowietów za wspólnego wroga. Do zawarcia formalnego, trwałego porozumienia jednak nie doszło, ale zmniejszyło ono cierpienia polskiej i ukraińskiej ludności cywilnej.
W Siedliskach znaleziono skarb monet, świadczących o ówczesnych handlowych kontaktach tych terenów z państwem rzymskim. Są to monety Tyberiusza, Domicjana i Trajana.


Dąbrowa Starzeńska - dużą atrakcją wsi są malownicze ruiny zamku Stadnickich, ulokowane na wyniosłej skarpie nad Sanem. Z dużego niegdyś zamku zachowały się jedynie pozostałości baszt narożnych oraz zabytkowy park, pełen starych i rzadkich gatunków drzew. W przeszłości założenie  było bronione przez bramę obronną oraz fosy, które według miejscowej tradycji wykopać mieli jeńcy tatarscy. Cała zabudowa tworzyła zamknięty czworobok. W parku przetrwała piękna grabowa aleja, która prowadzi do kaplicy grobowej Starzeńskich.




No i tak oto mogłabym tu wymieniać dalej, a w ogóle to się ledwo powstrzymałam, żeby o każdym miejscu nie walnąć jakiejś epistoły, bo to naprawdę są wspaniałe historie:)

A zapomniałam jeszcze o Średniej Wsi!:)   
Średnia Wieś znana jest z tego, że tu pomieszkiwała przez wiele lat Ewa Henrietta Ankwicz, jedna z miłości Adama Mickiewicza. To ona była pierwowzorem dwóch postaci kobiecych: Ewy z IV części "Dziadów" i Ewy Horeszkówny z "Pana Tadeusza". Ponoć nieszczęśliwy romans pomiędzy Ewą, a Jackiem Soplicą i owa czarna polewka to opis w jaki sposób został potraktowany poeta przez rodzinę Ankwiczów. Pewnym jest, że ojciec Ewy Henrietty stwierdził, iż wolałby śmierć córki niż jej pohańbienie poprzez przez małżeństwo z poetą.

W Średniej Wsi znajduje się najstarszy w Bieszczadach drewniany kościół Wniebowzięcia NMP. Zbudowany pod koniec XVI lub na początku XVII w., przez większą część swojego istnienia służył jako kaplica dworska rodziny Balów, którzy władali tymi ziemiami. Przez krótki czas pełnił także funkcję zboru kalwińskiego. Jednonawowa, kryta gontem konstrukcja zachwyca doskonałymi proporcjami. Dobudowana w XX w. wieża jakby naturalnie uzupełnia bryłę budowli.
Ciekawostkę stanowi fakt, że prezbiterium jest zwrócone na południe, a nie jak w innych okolicznych świątyniach na wschód. Wewnątrz kościoła są późnogotyckie portale, a ściany pokrywa XVII-wieczna polichromia. Późnobarokowe ołtarze to dzieła twórców z Krosna, zaś płaskorzeźby drogi krzyżowej i niektóre elementy wystroju wykonali miejscowi artyści, m. in. słynny Jędrek Wasielewski "Połonina".




Na koniec znajdujemy pięknego grzyba słusznych rozmiarów i wracamy do domu; przywitała nas piękna noc i zgraja kotów:)


Gratuluję cierpliwości wszystkim, którzy dotrwali do końca i serdecznie dziękuję za wizytę:)

30 komentarzy:

  1. pieję z zachwytu...przepiękna opowieść o Twoich bieszczadzkich wędrówkach i niepohamowane moje chęci powrotu tamże, zdjęcia cudne, tak uważam wbrew temu co piszesz. Część miejscowości i terenów są mi znane ale dużo nie, te z okolic Słonnych nie, a są takie malownicze, ile prześlicznych cerkiewek! Zapisuję je, świetna wędrówka na przyszłość.
    Piesa bardzo pięknie się prezentuje na szlakach, ma taką ładną, błyszczącą sierść ., czerwone dodatki bardzo jej do twarzy.....pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, to bardzo miłe co piszesz;) Bieszczady i okolice zawsze się obronią swoją urodą, ale ten wyjątkowy spokój i oddalenie od codzienności można poczuć chyba tylko tam.

      Usuń
  2. Piękna wyprawa z ciekawymi opowieściami i obiektami w drodze.
    Mam wrażenie, jakbym wędrowała z Toba, a tamtych stron nie znam.
    Bieganie i maratony to nie moja bajka, wędrowanie tak, ale nie bieganie.
    Wrócę jeszcze do zdjęć, bo teraz musze do lekarza, na wizytę czekam rok...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Jotko, pisząc dwa zdania o jakimś miejscu czy obiekcie, przeczytalam o nim gdzie indziej kilka stron. I to jest też ta wielka korzyść z każdego wyjazdu.
      Ja z bieganiem też na bakier, ale w planie prrzyszlorocznego Biegu Rzeźnika jest też marsz i o nim poważnie myślę

      Usuń
  3. Nie znajduję słów aby wyrazić swój zachwyt nad opisem i zdjęciami z "Twoich Bieszczad". Bo one są całkowicie Twoje - prawda?
    Moje uznanie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję Stokrotko:) Bieszczady to moje ulubione góry, zachwycają mnie od dawna. I choć od lat tam jeżdżę,, prawie ze 20, nadal są tam miejsca mi mieznane, które chciałabym odwiedzić.

      Usuń
  4. Piękne miejsca i wspaniały klimat. :) Od dawna nie byłam w Bieszczadach.
    Kiedyś przyjeżdżaliśmy do Polski przez Węgry, Słowację. Zatrzymywaliśmy się po drodze. Vysny Komarnik, Barwinek, Dukla... to już Beskid, ale ma podobną atmosferę.
    P.S.
    Zdjęcia świetne i jesienny nastrój czuje się. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło, że podobały Ci się moje Bieszczady. Mam nadzieję,że będziesz jeszcze miała okazję je odwiedzić:)

      Usuń
  5. Przepiękne miejsca, nigdy tam nie byłam. Zazdroszczę kondycji i zacięcia historycznego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może warto zaplanować tam wiosenny urlop? Kiedy kończy się zima, czyli gdzieś pod koniec maja, zaczyna być naprawdę bardzo kolorowo i pięknie;)

      Usuń
  6. Obiektyw aparatu nie widzi tego, co nasze oczy:-) i bywam często zawiedziona, że było tak nadzwyczajnie a zdjęcia nijakie:-)
    ale nie umniejszaj sobie, bukowe lasy rude jak trzeba, płowe połoniny, odbicia w lustrze wody, a na koniec pogórzańskie klimaty. Bardzo owocna to była wyprawa, tyle zobaczyłaś, sfotografowałaś, no i tyle pracy włożonej w ten wpis, zdjęcia poparte historycznymi wiadomościami. Przez dłuższy czas miałam mejlowy kontakt z jednym z potomków rodu Trzcińskich, tych od kaplicy w Wołodzi, kto wie, czy nie uda mu się odzyskać terenu wraz z kaplicą.
    Hm! i nie skusiła Cię czubajka kania?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się na grzybach nie znam:) Te potwory ogromne rosły koło kaplicy na cmentarzu,więc nie skusilyby mnie, nawet jakbym wiedziała, że to kania:) Nie jem grzybów.
      A dla samej kaplicy i cmentarza bardzo dobrze byłoby uregulować prawa własności. Ale czy oddać spadkobiercom? I cóż oni tu zrobią? Zburzą kaplicę i dzwonnicę i sprzedadzą na działki, wszak po drugiej stronie jest San, miejsce piękne. To już lepiej, jak się dojdzie, kto jest spadkobiercą, wywłaszczyć, zapłacić i oddać miejsce konserwatorowi zabytków. Przemyski konserwator chce zabezpieczyć zabytek, ale przeszkodą jest brak właściciela gruntu.

      Usuń
  7. Ależ zachwycająca wyprawa. Piękne zdjęcia, nie mogę dosłownie się napatrzeć, ciekawe opowieści. Z ogromną przyjemnością wędrowałam razem z Tobą i podziwiałam piękno natury :)) Ja niestety jestem uziemiona w domu, więc takie wirtualne wyprawy cieszą mnie wyjątkowo:)
    Pozdrawiam ciepło, Agness:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mogłam Ci pokazać jesienne Bieszczady.
      W miejscu gdzie mieszkasz, choć gór nie ma, miłych dla oka krajobrazów też nie brakuje.

      Usuń
  8. Twoje relacje z wędrówek przeróżnych są tak ciekawe, że miałoby się natychmiast ochotę pójść Twoimi śladami. Wszystko tak ciekawie opisane, masa informacji o widzianych miejscach, ludziach, historii. Jestem pod wrażeniem! A Piesa super towarzyszka! 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja Droga, a co ja się naczytam jak tak sobie szperam po internecie w poszukiwaniu informacji o odwiedzanych miejscach. Ileż tam ciekawych historii, legend, tragicznych opowieści, różnych smaczków..;) I tylko żałuję, że nie jestem w stanie wszystkiego spamiętać.
      I masz racje, z piesą dość komfortowo się wędruje, jest niekłopotliwa i wytrwała.

      Usuń
  9. Oczy wybałuszam na te widokówki, coś pięknego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak jak ja wybaluszalam.oczy na Twoje Alpy, które widywałam co prawda przed laty,będzie już dwudziestu, ale nie z tak bliska jak Ty:)

      Usuń
  10. Ech te Bieszczady ! Bywaliśmy tam w latach 80-tych . Zatrzymywaliśmy się u znajomych w Prełukach i krązyliśmy po szlakach. Piękną wyprawę zaliczyłaś !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na przestrzeni lat pewnie się Bieszczady zmieniły, ale nadal zachowały swój czar i tajemniczość. Nigdy nie byłam w Bieszczadach w śnieżną zimę, jak raz pojechałam w styczniu, to akurat śniegu nie było. Nieśmiało myślę, aby tej zimy to nadrobić, choć niektóre okolice dostępne dla mnie nie będą, gdyż zimą wjazd tylko w łańcuchach na kołach:)

      Usuń
  11. Fajnego urlopu zawsze za mało. Piękne widoki... pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie to nawet urlopu spędzanego w domu byłoby za mało, ale jeszcze rok lub dwa i pójdę na stałe wakacje, jak się co nie wykrzaczy w życiu

      Usuń
  12. Odważna jesteś! Bieszczady wcale takie bezpieczne nie są. Ale wrażeń mnóstwo, co zresztą widać na zdjęciach. Masz do czego wracać i co wspominać... Pięknie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak jestem na miejscu, to przychodzą czasem takie myśli, czy ruszam w bezpieczne rejony, ale w końcu nie ja jedna tam chodzę:) Nigdy nic przykrego i niebezpiecznego nie spotkało mnie w Bieszczadach.

      Usuń
  13. Niezmiennie jestem pod wrażeniem tego jakie cuda na urlopach wyszukujesz i jak je łapiesz w kadr. Ciekawe co tu się będzie działo od wiosny jak kupisz aparat? Prawie 26 km po górach??? Kłaniam Ci się w pas. Ten dystans świetnie się wpisuje w niedawny post dotyczący niestarzenia się bo to kolejny dowód na to, że od starości dzielą Cię lata świetlne. Podczas czerwcowego urlopu w Jordanii miałam ograniczone możliwości korzystania z internetu bo europejski roaming jest drogi jak nie wiem co, automatycznie się połączyłam po wylądowaniu i za minutę zapłaciłam 25 zł. Natomiast wieczorami w hotelu nie miałam na to chęci zupełnie. Podczas dwóch dni na pustyni zasięgu nie było w ogóle i to był magiczny czas. I powiem Ci że do teraz mam niechęć do internetu, wyjątek robię dla blogów raz na jakiś czas, a od Jordanii minęło już przecież trochę czasu. I niech tak zostanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważam, że czasem potrzebuję przerwy od internetu, a to z powodu nadmiaru informacji. Dlatego owszem, korzystam, ale w zdecydowanej większości do czytania książek na legimi, do słuchania audiobooków, do wyszukiwania potrzebnych mi informacji. Natomiast portale informacyjne zarzucilam, zaglądam do jednego, patrzę co się dzieje w świecie, tak ogólnie, i wystarczy. Bo jak się zaczynam wczytywać, to włosy stają dęba.
      A powiem Ci, że przy takich górskich wędrówkach, gdy co chwilę pojawiają się piękne widoki i zdobywasz szczyt za szczytem (nieważne, że mają około 1000 m npm), to eksploduje adrenalina i serotonina i pcha Cię do przodu. A potem... Po prostu trzeba jeszcze wrócić do punktu wyjścia, nie ma opcji:)

      Usuń
  14. Post długi ale to dobrze, ja sobie zawsze dzielę na części :) Nie smuć się kochana, że nie zdążyłaś jeszcze raz spotkać tego pana, może chodziło właśnie o tamto spotkanie? Spędziliście na rozmowie dużo czasu, bo musiałaś zawracać. Może właśnie o to chodziło? Może nie potrzeba było kolejnego razu? Urocze fotki. Chyba powinnam się trzymać z dala od Bieszczad, bo mam jakieś dziwne przeczucie, że jak pojadę to się w nich zakocham i będzie kłopot. Ciężko uchwycić naturę , sama tak miałam, próbując zrobić zdjęcia w moim ogrodzie. Aparat zmatowił - jak to określam, nie wybrzmiał w nich blask, porannego słońca. Ściskam Cię bardzo serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A bo zwykle nie mogę się zdecydować co pokazać, chciałabym wszystko z każdej strony, potem przesiewam, połowy miejsc nie pokazuję, z drugiej połowy usuwam znów połowę zdjęć, a i tak zostaje tasiemiec:) To pokazuje mój zachwyt nad polską przyrodą, nad polskimi zabytkami. Nie przepadam za miastami, wolę prowincję. Ostatnio kręcę się po Polsce i nie żałuję, choć w przeszłości, jeszcze dwa lata temu, podziwiałam także skarby innych krajów. I tak wiem, że wszystkiego nie zobaczę, a czeka cała zachodnia Polska:)

      Usuń
  15. Lubię słuchać/czytać czyjeś opowieści o Bieszczadach, oglądać je czyimiś oczami. Kocham te góry, byłam kilka razy ale Ciebie nie przebiję. Może tylko tym że moje pierwsze wędrowanie było w roku 1972. Przeszłyśmy z plecakiem i namiotem od Komańczy do Polańczyka zaliczając większość szlaków. Niosłyśmy ze sobą konserwy a chleb kupowało się z obwoźnych sklepików. Nie myślałyśmy o niedźwiedziach czy wilkach, wystrzegając się jedynie drwali. Piękna Twoja opowieść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czasach, o których piszesz nie miałam pojęcia o Bieszczadach:) Przypuszczam, że usłyszałam o nich po raz pierwszy w szkole czytając lekturę "Łuny w Bieszczadach". Potem raz w latach 80-tych byłam na wycieczce zakładowej, ale co to była za marna wycieczka, Baligród, pomnik Świerczewskiego, tama w Solinie.. Dopiero na początku lat 2000, gdy stałam się wolną kobietą (czyli bez balastu tzw. męża:), rozbujałam się i tak się bujam po Bieszczadach do tej pory:)

      Usuń