wtorek, 31 stycznia 2023

Lutek bywa różnie zmienny: pół zimowy, pół wiosenny

Co prawda, jeszcze styczeń, ale luty tuż za progiem, minie godzina i wypchnie styczeń za drzwi :) Nie mam nic przeciwko temu, aby był pół wiosenny. A jaki był mijający styczeń ? Całkiem niezły, choć i parę wpadek zaliczył:)


Zakwitły mi hiacynty w doniczkach, jak pięknie pachną !

Generalnie czuję się lżejsza i - co za cud natury? - ostatnio wstaję koło 7.00 - czyli w środku nocy - bez budzika. Bo jak wiadomo, kładę się koło 2 w nocy. Czemu lżejsza ? Bo się rozruszałam fizycznie jeszcze bardziej i przy okazji schudłam nieco. Taki efekt uboczny:) Lżej mi też na duszy, bo wiosna idzie, a jak rozgłaszam wszem i wobec, zimy nie lubię.


Dzisiaj to już w ogóle - słońce wyszło, niebo było niebieskie, ptaszęta śpiewały i zdałam sobie sprawę, że nie pomyślałam jeszcze o uprawach:) Bo wiecie... dwa promyki słońca, a ja na działkę bym leciała:)
Z tego zachwytu nad perspektywą wiosny, rozebrałam wreszcie choinkę. Do tej pory udawałam, że jej nie ma i nie wchodziłam za często do pokoju, gdzie stała:)


Byłam na Śląsku na imprezie, wyjazd był kilkudniowy na zaproszenie znajomych obchodzących okrągłe urodziny, 40-rocznicę ślubu i przejście na emeryturę. A w ogóle, takie świętowanie to dla mnie  zaskoczenie, bo w naszym regionie nie obchodzi się tak urodzin. Jeśli już, to dzieci przyjdą, jakaś koleżanka na kawę i tyle. A tutaj na imprezie było około 30 osób. Jedzenia tyle, że nie dało się przejeść przez te ponad 10 godzin, co impreza trwała. Smaczna była kaczka, nieco dziwaczny deser jajeczny o nazwie szpajza, pyszne babeczki, zaskakujący tort przekładany galaretką z owocami, fajna sałatka ananasowa i jakaś marynata w strasznie kwaśnej zalewie, jeszcze mnie wykrzywia na samo wspomnienie:) Wszystkiego nie dałam rady spróbować, choć się starałam po troszeczku. Mimo niektórych dziwnych smaków, ogólnie jedzonko było smaczne. Nie było wcale ryb i mi powiedziano, że na Śląsku to oni ryb nie za bardzo...  Alkohol był, ale mnie nie interesował, wypiłam łącznie pół lampki szampana podczas kilku toastów. Były tańce, hulanki i swawole. Potańczyłam trochę i wynudziłam się setnie, bo przez ten czas mogłam zrobić tyle przyjemnych rzeczy, a nie wysiadywać na sali restauracyjnej:) Ale to tak tylko między nami się do tego przyznaję, bo oficjalnie twierdzę, że była to świetna impreza. Bo pewnie była. Tyle, że nie dla mnie takie rozrywki. Owszem, dwie godziny mogę posiedzieć przy stole włączając w to tańce, ale pozostałe 8 godzin to było już zanadto... Przed północą skwapliwie skorzystałam z okazji odwiezienia śpiącego dziecka do domu i umknęłam. Podobno goście rozeszli się przed 2 w nocy. Niestety, czas miałam podporządkowany imprezie, obiadkom, pogaduszkom i ogólnie siedzeniu przy stole,  i jedyne co zobaczyłam na Śląsku to dwie ulice na krzyż w Katowicach, w drodze na dworzec kolejowy:).




Dowiedziałam się też, że śląskim zwyczajem na każde okrągłe urodziny sprasza się mnóstwo gości i urządza imprezę na skalę małego wesela. Potwierdziła to inna moja wyjechana na Śląsk koleżanka, która też zaprosiła mnie na takie urodziny w lutym. Obawiam się jednak, że nie pojadę, bo akurat wypada mi pracujący weekend, a nie chcę go zamieniać na inny, bo w ten inny mam inne plany:) W walentynki idziemy bowiem na koncert muzyki i tańca flamenco. Aż piszczę z radości w duszy, bo bardzo lubię. I zaraz w weekend po walentynkach idziemy do teatru.

Natomiast na marzec upolowałam ostatnie bilety na koncert fado w wykonaniu Fabii Rebordão. Koncert odbywa się w ramach Siesty w Drodze Marcina Kydryńskiego. Niejako przy okazji przeczytałam jego książkę "Lizbona. Muzyka moich ulic", która mi się bardzo podobała - w ogóle sposób pisania i pojmowania świata przez Kydryńskiego bardzo mi odpowiada i mimo, że ktoś kiedyś zgłaszał jakieś pretensje do kilku zdań zawartych w jednej z powieści, szanuję go jako autora.

y

Oprócz codziennej rutyny czyli pies, bieg lub marsz, czytanie książek, jakieś koleżeńskie i rodzinne wizyty itp, gościłam też ... pana hydraulika:) Otóż pewnej nocy obudziłam się ze straszliwym pragnieniem, więc sięgnęłam po szklankę z wodą na stoliku. Wieczorem odsunęłam nieco stolik od łóżka, więc musiałam opuścić stopy na podłogę, aby dosięgnąć. I jaki szok przeżyłam, gdy moje stopy zanurzyły się w wodzie:) W nocy pękła rurka od kaloryfera i zalała mi sypialnię. W panice nie wiedziałam od czego zacząć, od zakręcenia wody, wyłączenia pieca, podstawiania miski pod kapiącą rurkę czy zbierania już wylanej wody. Ogarnięcie pobieżne sprawy zajęło mi ponad pół godziny, byłam mokra z emocji i pośpiechu:) Oczywiście o spaniu nie mogło być mowy, zresztą zbliżał się ranek. Czekałam byle do ósmej, aby zadzwonić po hydraulika - był piątek. I wówczas zauważyłam, ze jakimś cudownym sposobem jego numer telefonu ulotnił się z mojej komórki! Pamiętałam, że miałam jeszcze zapisany na żółtej karteczce. Karteczkę też wcięło! A nie myślcie sobie, że na wsi łatwo o usługi tego typu. Innego zresztą też. Na wsi każdy prawie wszystko umie i robi sobie sam. Ja nie. Po dwóch godzinach szukania (mój hydraulik nie ogłasza się w internetach, bo i tak z polecenia ma huk roboty) zrezygnowana zadzwoniłam do obcego znalezionego właśnie w sieci. Miał przyjść po południu. Nie przyszedł. Potem zapowiedział się na sobotę i też nie przyszedł. A w domu ogrzewania nie ma. A ja dojrzewałam. I dojrzałam do wymiany kaloryferów w domu. Miałam to robić tamtego lata, ale z pewnych przyczyn wtedy zrezygnowałam. W niedzielę kupiłam przez internet dwupłytowe Purmo, dołączyłam płaczliwy liścik, że potrzebuję tu i teraz, w poniedziałek potwierdzono, że będą o 8.00 we wtorek. Wpadłam na genialny pomysł, jak znaleźć mojego hydraulika (oprócz nachodzenia go w domu, bo wiem gdzie mieszka cztery wsie dalej) - pomyślałam, że może znają go w miasteczku w sklepie hydraulicznym - znali! Nawet długo nie musiałam go prosić, zrozumiał sytuację:) Zaraz po dostawie kaloryferów we wtorkowy poranek zjawił się z pomocnikiem i po południu miałam już śliczne bielutkie nówki sztuki nieśmigane powieszone w każdym pomieszczeniu i cieplutkie, co za ulga!:)
A co z podłogą ? No szczęśliwie to zalała się akurat ta podłoga co jest do zerwania, ta nieremontowana od zarania dziejów i już zniszczona. Zgodnie z planem ma być wymieniona w kwietniu czyli jak się cieplej trochę zrobi. Powinna wytrzymać do tego czasu, mimo zalania.

Jak się zrobi cieplej, to powtórzę też moją wycieczkę do Włodawy, bo wybrałam się w dzień nie grzeszący urodą, ciemny i zimny. 
Pierwszy cel - deskal Andrejkowa:)


A potem, jak po grudzie... W największym włodawskim kościele paulinów właśnie zbierali się żałobnicy na pogrzeb, głupio było tak wejść i się rozglądać..


Cerkiew w remoncie,  zakaz wstępu...


Remont także w zespole synagogalnym, nie można wejść nawet za bramę...



No to trochę się pokręciłam, wymarzłam, zjadłam coś w małej restauracyjce i wróciłam.





Pożytek z tego taki, ze jednak mimo zimna czas spędziłam fajnie, po drugie jestem już przygotowana pod kątem wiedzy i trasy na kolejny wypad do Włodawy:)
Teraz będę się kierować w stronę łóżka, poczytam ze dwie godzinki biografię Ireny Krzywickiej, napisaną po mistrzowsku przez panią Agatę Tuszyńską. Pani Tuszyńska pięknie umie oddać tło historyczne i obyczajowe, co jest równie ciekawe, jak fakty z życia opisywanych ludzi. 
No i tak sobie spokojnie żyję, czego i Wam życzę. Pogody ducha i wiele energii na pokonywanie drobnych życiowych przypadłości:) 

29 komentarzy:

  1. Budzę się o 6 choć nie muszę. Na mężowy budzik. A jak chcę dospać godzinkę, to budzę się za 3 godziny i to mnie wkurza strasznie. Lepiej już wstać od razu.

    Doskonale Cię rozumiem, ja np. bardzo się męczę na weselach, ledwo wytrzymuję do rana, po prostu nie mój klimat, za dużo i za długo. A w tym roku czekają mnie aż dwa.

    Mimo zamkniętych bram i drzwi, fajnie jest wpaść w inne miejsce i połazić. Lubię takie mini wyprawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dosypianie jest bardzo niezdrowe. Staram się unikać, choć czasem się zdarza, z nieuzasadnionej chęci wygrzania się w ciepłym łóżku:) teraz znacznie rzadziej, z powodu psa. Bo jak już z nim wyjdę, to do łóżka nie wracam!) Miło jednak,.jak wstanie się tak rano, dzień jest przyjemnie długi

      Usuń
  2. Dzisiaj 1 luty.
    Najkrótszy miesiąc roku.
    Dni są już wiele dłuższe.
    Wkrótce pierwsi Włosi wrócą z Dolomitów i otworzą lodziarnie.
    Za 4 tygodnie jest marzec, a więc wiosna ⚘

    Tak więc całkiem, całkiem z tym lutym. Tez lubię?

    Włodarczyk znam tylko książkowo, "Dziewczyna nie ludzie", książka z ubiegłego wieku i PRL- u, uwielbiam ją. Znasz ją? Są w sumie 3 książki, dwie już nie tylko o Wiśce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znam książki, ani autorki, aż sobie musiałam wygooglac. :) Widzę, że książka ma prawie 50 lat, ale na allegro można ją jeszcze kupic. Jednak ja jestem teraz na abstynencji książkowej, dopóki nie oddam ze 100 książek, nie kupię ani jednej:). Przyznaje, że będzie ciężko:) Lubię czytać książki, których akcja dzieje się w znanych mi miejscach, śledzę zawsze topografię i sprawdzam, czy autor dobrze umiejscowił poszczególne sceny:)

      Usuń
  3. Do śląskich urodzin trzeba mieć śląskie zdrowie...;o) Też nie mam...;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja natomiast twierdzę, że co za dużo to niezdrowo;) I przez 10 godzin to samo.... Nudy:)

      Usuń
  4. Potwierdzam opinię o Agacie Tuszyńskiej jako świetnej autorce biografii. Czytałam ostatnio jej "Żonglera",o francuskim pisarzu Romain Gary. Książka o Krzywickiej też świetna . Pozdrawiam, podziwiam zapał do podróżowania . Też bym chętnie gdzieś wyruszyła

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najbardziej podobała mi się książka o życiu Wiery Gran. W tej o Krzywickiej brakuje mi jej historii sprzed wojny, a to był chyba najciekawszy okres w jej życiu.

      Usuń
  5. po pierwsze..śliczny hiacynt, taki bialuśki!
    Śląskie biesiadowanie, znam, bom z Opolszczyzny, tam musi być rosół, rolada śląska , kluski ślaskie, modra kapusta a potem kołacze. i też pląsy, dużo siedzenia przy stole. podobnie jest na Ślasku Cieszyńskim, skąd wywodził się mój Tata. tam dopiero tańczą!!
    Też nie jestem zabawowa, spotykamy się raz na 10 lat! ale lubię ich gwarę i humor.
    fado uwielbiam..a szczególnie w półmroku jakiejś piwniczki z napojami..u mnie bez alkoholu, dla Portugalczyłów musi być wino. No i z świetną kolacją...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fado w piwniczce jeszcze przede mną... może:))
      Długiego biesiadowania nie lubię, mam poczucie straty czasu:)

      Usuń
  6. Poimprezować owszem lubię , ale 10 godzin to naprawdę przesada. Też mam hiacynty różowy i niebieski , za dzień - dwa rozkwitną .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zeszłoroczne różowe poszły na rabatkę,. Zakwitną później:)

      Usuń
  7. Nigdy nie chodziłam tak późno spać, jestem skowronkiem...
    Widziałam te leszczyny, bazie, paki na krzewach, niby styczeń, a częściej wiosenny klimat.
    Zaczyna mi brakować spektakli, imprez kameralnych. ja niby na emeryturze, ale mąż pracuje, bywa tak zmęczony, że w weekendy to tylko plenery i reset!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od lat często pracuje do 22.00 i przestawiłam się na nocne markowanie i teraz tak lubię, ale nie zawsze tak było. Bywa, że po 22.00 wychodzę jeszcze z psem, cała wieś już o tej zimnej porze roku śpi, świetnie się spaceruje w takiej pustce:)
      A na wyjścia kulturalne może jakaś koleżanka się skusi?

      Usuń
    2. Luty spędzam u syna, bo pomagam przy wnuku, czekam na wiosnę!

      Usuń
  8. Też zimy nie lubię i czekam już na wiosnę.
    Nie wiedziałam, że Włodawa to miasto wielu religii. Mnie się kojarzy tylko z komunikatami wodnymi, że na Bugu we Włodawie stan rzeki .... i z piosenką Starego Dobrego Małżeństwa, wyjeżdżali na dwa dni do Włodawy ;)
    Kiedy człowiek jest lżejszy, to naprawdę cieszy. Łatwiej się ruszyć, kupić sobie ciuchy ;), lepsza kondycja i ogólnie same plusy. Byle do wiosny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najsłynniejszy we Włodawie jest właśnie Festiwal Trzech Kultur, to miejsce pogranicza, wielokulturowe z powodu swojego położenia. Piosenki o Włodawie nie słyszałam:)
      Zimą nieco przybieram na wadze, ale nie na tyle, żeby zmieniać ubrania. Od lat noszę ten sam rozmiar i wiele tych samych ubrań, ale zimą te 2-3 kg więcej mi ciążą:)

      Usuń
  9. Piękne symptomy przedwiośnia, achhh...
    Katowice znam, bo moje wojewódzkie, we Włodawie też byłam. Miło mi było powspominać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śląskich miast nie znam, niby sobie obiecuje, że pora to nadrobić, ale czas i życie nie z gumy:)

      Usuń
  10. Wynosiłam obierki na kompostownik, a tam pod drzewem spore już przebiśniegi, i nawet widać nieśmiałe pąki kwiatów:-) no i niezawodny wawrzynek wilczełyko delikatnie się różowi. Ale przed nami jeszcze luty, jakoś przetrwamy. Pamiętam Włodawę sprzed ponad 30-stu laty, kiedy to wybraliśmy się z dzieciakami nad jezioro w Okunince, Białe było oblegane. Było tam wtedy bezludnie, spokojnie, a we Włodawie scenerie jak ze "Znachora":-) bardzo mi się podobało. Trzy kultury widać doskonale na oszczędnym muralu, szkoda że nie miałaś okazji zwiedzić świątyń, ale przyjdzie czas. Chodzę wcześnie spać i wcześnie wstaję, chociaż przy pełni bywa bezsennie; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i popatrz, przetrwaliśmy luty:)
      Nad Białym koło Włodawy baardzo dawno nie byłam, chyba jeszcze jak moje dzieci były nastolatkami. Nocowaliśmy tam w namiotach, ja ze swoim przyjacielem ówczesnym, młodzież osobno. Byłam przerażona, co tam się działo:) Nigdy więcej tam w sezonie nie pojechałam, a młodzieży domowej zakazałam. Syn jako dorosły jeździł, mówił, że tam jest latem totalna dyskoteka i komercja i tłumy. Może w tym roku sprawdzę:)

      Usuń
  11. Nigdy nie byłam we Włodawie, a takie miejsca zadziwiają różnorodnością. Nigdy też nie byłam na śląskiej imprezie, czyli mam jeszcze sporo do nadrobienia.
    Podziwiam późne spanie, a historia z zalaniem mnie ubawiła.
    Poranne pozdrowienia przesyłam.:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja w wielu miejscach nie byłam, i żałuję:) Od jutra znowu czeka mnie ranne wstawanie i praca od 7.00, masakra:) A jeszcze wcześniej trzeba nakarmić pupile i psa wyprowadzić, przynajmniej dobrze, że już widno o tej porze,

      Usuń
  12. Niestety Gorny Ślask jest dla mnie nieznany. Ale wszystko jeszcze przede mną.
    Pozdrawiam ciepło życząc spokojnego poranka jutro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobre podejście: wszystko przed nami:)
      Pozdrawiam

      Usuń
  13. A ja bym chodziła po wszystkich imprezach! Uwielbiam tańczyć i mogłabym tak do imentu! Niestety, nie bardzo jest z kim, chociaż obecnymi czasy można tańcować solo. Na fado też bym poszła, ale nie ma gdzie. Dobrze, że biblioteka nieźle wyposażona, no i już przebieram nóżętali, bo może mi z rowerem wypali. Póki co kijkuję.
    Śląska w ogóle nie znam. Póki co zapisałam się na początek września, na wycieczkę w Bieszczady, z naszego stowarzyszenia. Czytając przeboje z ogrzewaniem, też mi chodzi po plecach taka możliwość w przyszłości. Oby jak najpóźniej, albo by się w ogóle nie przydarzyło.
    Serdeczności ślę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziwiam zacięcie taneczne, ja czasem lubię, ale... cóż, nie z dziadkami od których waniajet alkoholem i depczą po palcach albo wcale rytmu nie czują, a do tańca się rwą i każdą kobitkę ciągną na parkiet:) Ja prawie bezalkoholowa, to trzeźwo patrzę na takie pomysły:)
      Ciekawa jestem Twojej bieszczadzkiej trasy wycieczkowej.

      Usuń
  14. Wczoraj wracając z Biblioteki Śląskiej odkryłam pierwsze pąki na krzewach. A więc wiosna już jest tuż tuż. Dobrze, że moi rodzice są importowani na Śląsk (w sumie to bardziej do Zagłębia Dąbrowskiego) i wszelkie urodziny obchodzone są raczej na spokojnie. Chociaż na wesela lubię chodzić, nie powiew że nie. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałam o antagonizmach pomiędzy Śląskiem a Zagłębiem:) My gorole nie odróżniamy:)

      Usuń