Ciekawa świata
czwartek, 11 kwietnia 2024
W pędzie
poniedziałek, 11 marca 2024
Zieeeew ....!
Zdjęłam czapkę, odłożyłam do zimowej szafy grubą kurtkę, wysokie kozaki zapakowane w pudełka zapadły w letni sen. To mi się podoba:)
Mimo to, mam dziś jakiś gorszy dzień. Najchętniej weszłabym do łóżka i zasnęła. Trochę to efekt niewyspania, bo byłam wczoraj w gościach i wróciłam późno, potem jeszcze psa wyprowadzałam, więc zasnęłam grubo po 2 w nocy. Często tak się kładę, ale z innego powodu - czytam po nocach:) Dziś jednak czuję się zmęczona i jakaś bezsilna, co rzadko mi się zdarza. Sobotę spędziłam częściowo z moimi dziewczynami na zakupach, co kosztowało mnie trochę nerwów, bo nie lubię latać po sklepach, a poza tym one wciąż grymasiły, nie mogły się zdecydować, mierzyły, odkładały i tak w kółko. Nie dla mnie takie rozrywki:) Sobotnie popołudnie znów pracowałam w ogrodzie, a w niedzielę pracowałam i potem pojechałam się gościć. Czuję, że potrzebuję wolnego. Wolnego od wszystkiego, od pracy zawodowej i kontaktów z ludźmi. Jakoś ludzie mnie męczą:) Zdecydowanie wolę o nich czytać w książkach, niż się z nimi spotykać, choć raz na jakiś czas czemu nie ? Byłam z bratową na koncercie i jestem zadowolona. Soliści śpiewali acapella utwory muzyki poważnej, nawet bym powiedziała bardzo poważnej. Tylko kilka utworów było z podkładem muzycznym. Od razu kupiłyśmy bilety na kolejny koncert, tym razem muzyki organowej. Natomiast występ Renaty Przemyk odwołano, podobno artystka chora i nie wiadomo, kiedy następny termin. W planie mamy maraton teatralny jeszcze w tym miesiącu. Zapisałam się też na wiosenny rajd pieszy po Puszczy Kampinoskiej. Z braku czasu robię tylko jednodniowe wypady, na przykład TUTAJ albo nad Wieprz, który rozlał się szeroko.
Rudy kot chwilowo gdzieś się zawieruszył. Poszły wszystkie rano na spacerek, dwa buraski wróciły po godzinie, bo zimno, wieje i mży, a rudego wcięło. Trzeba się ubrać, wziąć psa i przejść po wsi, pokiciać trochę to może mnie usłyszy i wróci:) Bo jak zacznę pracę, to już się od komputera nie ruszę do nocy.
A tak mi się nie chce pracować...!
A, i kaktusy też zakwitły.
czwartek, 22 lutego 2024
Przedwiośnie
Koty mnie obudziły z samego rana, więc wstałam wyjątkowo wcześnie i rozpoczęłam prace wiosenne. Na początek wygarnęłam z kątów mojego przydomowego ugorku resztki suchych liści. Okazuje się, że z trzech przywiezionych z Bieszczad świerczków, są tylko dwa. Jeden po zimie ostał się jako suchy kikucik, szkoda. Bluszcz na płocie zielenieje jak szalony, w gałęziach drzew brzęczy od głośnego sikorzego śpiewu, któremu przysłuchują się z dostojeństwem czarnopióre kosy - nie boją się psa, ciekawskie podglądały mnie przy pracy. Ze świerku na świerk co chwilę przebiegały wiewióreczki, zeskakiwały na ziemię i szukały ukrytych jesienią zapasów. Nie da się zaprzeczyć - wiosna. Na śniadanie po tej pracy zjadłam twarożek ze szczypiorkiem zerwanym w ogródku - siedmiolatka już zielenieje od ponad tygodnia.
poniedziałek, 5 lutego 2024
Też tak macie?
Z blogera mogę korzystać tylko z telefonu komórkowego, gdzie jestem zalogowana od kilku dni, ponieważ w komputerze system prosi mnie o podanie numeru telefonu komórkowego. A w życiu! Jeszcze nie dotarłam do tego, jak to obejść, ale już jestem taaaaka zła! Uważam, że to zamach na moją wolność:) Do Google nie podaję nigdy ani numeru telefonu ani numeru karty płatniczej. Jeśli muszę coś zapłacić w internecie i okazuje się, że jedynym rozwiązaniem jest płatność przez Google to rezygnuję z zakupu. Nie ufam im:) Przypuszczam, że jak wyczyszczę sobie telefon antywirusem, a robię to ręcznie co kilka dni, to automatycznie wyloguje mnie z blogera i już się do niego nie dostanę. Trudno. Pocztę, z której korzystam prywatnie mam na innym portalu.
A chciałam wrzucić parę fotek z karty SD, bo wiosna już przyszła. Ja wiem, że jest dopiero luty, ale dwie doby temu w środku nocy obudziły mnie żurawie lecące wielkim kluczem w świetle księżyca. Z zachwytu nie mogłam potem zasnąć i nie, to mi się nie śniło:) Dzisiaj z kolei w biały dzień wielkim kluczem przeleciały dzikie gęsi. Korzystały z zachodniego wiatru, który wiódł je na wschód na Polesie.
Po niebie lata też dużo samolotów, co w kontekście pojawiających się komentarzy o bliskiej wojnie sprawia, że staje mi serce i włosy na głowie. Przecież ja mam tyle planów:) Mój wrześniowy wyjazd do Portugalii nabrał realnych kształtów, bilety kupione, nocleg wynajęty, urlop zaklepany. Z pewną fundacją usiłujemy zebrać grupę ludzi chętnych wyjechać w czerwcu do Rumunii, bardzo bym chciała, a w pojedynkę trochę się obawiam. Jest pan, który przez cały pobyt będzie nas oprowadzał, ale musi się zebrać skład na busa, zobaczymy.
Styczniowy wyjazd w Beskid Niski nie wyszedł z powodu ulewnych deszczy. To żadna przyjemność taplać się w błocie w strugach deszczu i we mgle, więc wyjazd przełożony na inny nieokreślony termin. Odwiedziłam jedynie pałac w Łańcucie, o czym można przeczytać na moim drugim blogu.
Szykuję się na przyjazd 4 gości, przyjadą z bardzo z daleka i pobędą kilka dni. Oblekanie pościeli, wymiatanie pajęczyn z kąta, większe zakupy... tego typu rzeczy zajmą mi dzisiaj większość dnia, a wieczorem pilnuję dzieciaczków u syna. Ot, zwykła codzienność.
poniedziałek, 15 stycznia 2024
Z duszy
Ciężko być asertywnym. Brak asertywności, jak też jej nadmiar, boli na duszy. Budzi też złość. Tak, jestem niezadowolona. Zła ? Może jeszcze nie. Pochwaliłam się koleżankom (nie są moimi przyjaciółkami, tak dla jasności), że wybieram się w niedzielę na imprezę. Od razu się zainteresowały. Powiedziałam bez ogródek, że to impreza plenerowa, ale płatna, że jest w okolicy miasteczka oddalonego o 50 km. Dałam linka do strony internetowej, popatrzyły, pocmokały - jadą, wszystkie trzy. To było kilka dni temu. Padła propozycja, abym kupiła bilety dla wszystkich, rozliczymy się na wyjeździe. Dziś wiem, że głupia byłam, że się zgodziłam. Dzwonię w niedzielę rano, żeby dobrze i ciepło się ubrały, nie zakładały obcasów i najlepszych ciuchów, bo impra przecież w lesie, grunt nierówny i iskry z ogniska leciały będą, a usiąść będzie można tylko na pniakach. W odpowiedzi jedna oznajmiła, że nie jedzie, bo ksiądz w kościele ogłosił zebranie po południu, a ona jest skarbnikiem w jakimś kościelnym stowarzyszeniu i być musi, i jakoś się ze mną rozliczy. Bez szczegółów, koniec rozmowy. Jakoś się rozliczy, hmmm... zapłaciłam za jej bilet przecież. Reszta czyli dwie, jadą. O dziwo, żadna się nie spóźniła. Profilaktycznie załadowałam do auta kocyki dla nich, bo żadna nie wpadła ta ten pomysł z własnej inicjatywy. Dojechałyśmy bez przeszkód w dobrych nastrojach. Miejsce imprezy ogrodzone, wpuszczają 15 minut przed czasem, byłyśmy 20 minut wcześniej. I już lament, bo jedna potrzebuje do kibelka i to natychmiast. Władowała się bez kolejki i poleciała, no cóż zdarza się. A potem: a skąd tak dużo ludzi, a zimno przecież, czy tu nie ma jakiegoś sklepiku (w lesie ???) albo knajpy? No, nie ma. Na szczęście wzięłam termos z gorącą herbatą, poczęstowałam. Na dużej polanie rozpalone cztery ogromne ogniska, wokół goście, na środku prowizoryczna drewniana otwarta scena. Całość tonęła w tajemniczej ciemności, były tylko pochodnie i te ogniska, w ciszy majaczyły ogromne ośnieżone świerki, przy ogrodzeniu lekko rżały i pochrapywały konie, pięknie było. Wg planu pierwsza część 45-minutowa to występ słowno-muzyczny, potem mały ciepły poczęstunek i druga część kabaretowa. W połowie pierwszej części jedna stwierdziła, że jak biegła do kibelka to wpadła w zaspę, ma teraz mokro w butach i przeraźliwie zimno, dałam koc, ale na mokrość w butach nie bardzo to pomoże, szczególnie, że jak tego buta zdjęła, to się okazało, że jest nieocieplany, a skarpetkę ma cienką, taką rajstopową. Boszsz... Jakoś jednak dotrwałyśmy do końca pierwszej części, choć widać było, że jedna marznie w nogi, a druga siedzi drętwo, może jej balladowa muzyka nie pasuje. Zrobiłam się przez to taka spięta, że nawet ten gorący poczęstunek z garnka podgrzewanego na ognisku nie sprawił mi przyjemności, jakiej oczekiwałam, choć był smaczny. Już się grupa kabaretowa szykowała do występu, gdy nagle jedna mówi, że do denna impra jest, taka bardziej dla młodych, że jest zimno (było około 1 stopnia na plusie), że dymem śmierdzi, i w ogóle wracajmy do domu i ruszyła do bramki wyjściowej. Druga, ta w mokrych butach zawahała się, spojrzała to na mnie, to na tamtą i z wahaniem potwierdziła, że ona też by chciała wracać, bo się boi przeziębić. Szlag! No i pojechałyśmy. Jeszcze żadna mi za bilety nie oddała, o koszcie przejazdu nie wspomnę, bo tego nie uzgadniałyśmy i wzięłam na siebie. Zmarnowana kasa, ale to mniejsza. Ogromnie mi żal zmarnowanej imprezy, ludzie się doskonale bawili, śpiewali, głaskali konie, piekli kiełbaski w ogniskach, a my do domu.
No i tu dochodzimy do tematu asertywności. Mogłam powiedzieć: to siedźcie sobie w aucie, a ja zostanę do końca, ale czy naprawdę dobrze bawiłabym się w czasie tej części kabaretowej ? Mogłam od razu zażądać od nich zwrotu za bilety, ale czy nie miałam prawa zaufać ? Mogłam bardziej współczuć tej w przemoczonych butach, ale czy osoba dorosła jadąc na imprezę w lesie nie wie, że trzeba się odpowiednio ubrać, szczególnie, że o tym rozmawiałyśmy i było zapisane w programie ? A czy one obie nie powinny być bardziej asertywne, czy nie powinny wziąć pod uwagę tego, że to ja chciałam jechać na ten plenerowy występ, to one się do mnie podłączyły ? Bo asertywność to nie jest pilnowanie tylko swojej korzyści, to jest dbałość o siebie bez urażania innych. A ja czuję się urażona.
W związku z powyższym mam postanowienie noworoczne, jedno jedyne: nigdzie z nikim nie chodzę i nie wyjeżdżam, z wyjątkiem kolegi wójta. Żadnych koleżanek na imprezy ani wycieczki, bo to stare baby są:) Co najwyżej na kawę do kawiarni, gdzie każdy płaci sam za siebie:)
No to się wyżaliłam:)
Przez weekend było koło zera na termometrze, dziś nam znowu dopadało śniegu. w końcu to zima:)
wtorek, 9 stycznia 2024
Z pola
Dziś był piękny, choć mroźny, słoneczny dzień. I ważny historycznie. Pierwsi PIS-owcy poszli siedzieć:)
Pogoda i rozkład godzin pracy nie sprzyjają żadnym wycieczkom, więc tylko z piesą udajemy się na przechadzki po okolicy, po ile nie pada i nie wieje.
poniedziałek, 1 stycznia 2024
Z kanapy
Coś mnie tknęło, żeby nie odkładać długiego psiego spaceru na potem i wyszłyśmy rano. Dwie godziny po mglistych polach i lasach odświeżyły mózg po zarwanej nocy. Ledwo zdążyłyśmy wrócić, jak zaczęło lać i od razu zrobiło się straszne błoto. Dość płaczliwy ten nowy rok. Płacze za starym czy może boi się przyszłości ? Kto to wie? Wczoraj było bardzo wiosennie i słonecznie, za to dzisiaj całkiem jesiennie. Co prawda zapowiadają jakieś opady śnieżne, ale zaczynam wątpić. A to dlatego, że obudziły się te obrzydliwe kleszcze. Wczoraj przyniosłam na sobie jednego, dzisiaj drugiego. Ja, nie pies! A stworzenia czują, że mogą już wyleźć na żer. Jakby miały być mrozy to chyba by jeszcze nie atakowały? Przeczytałam, że warunki, które mogłyby spowodować wyginięcie kleszczy to utrzymująca się przez 60 dni temperatura na poziomie – 10°C. Niestety, chyba im to nie grozi. Okropnie się nimi brzydzę, a nie chciałabym już w styczniu wrócić na spacery po asfalcie.
Dziś nic nie robię, zaległam na kanapie, obsiadły mnie wszystkie koty, a u stóp pies. Istna sielanka:) Ciepły kocyk, gorąca herbatka, a za oknem plusk intensywnego deszczu. Właśnie skończyłam czytać książkę o sytuacji kobiet w Korei Południowej autorstwa Anny Sawińskiej pt. "Przesłonięty uśmiech". Świetny reportaż, nieco przerażający i całkowicie kłócący się z naszym pojęciem o południowych koreańczykach. Zresztą dosyć podobny do innego reportażu Karoliny Bednarz pod tytułem "Kwiaty w pudełku" opisującego sytuację kobiet w Japonii. Czytając takie książki bardzo się cieszę, że urodziłam się i żyję w Polsce.
Wczorajszą imprezę sylwestrową zaliczam do udanych. Rozpoczęła się już o 18:00, a o 23:00 byłam w domu, zgodnie z planem. Muzyka była przewspaniała, grała orkiestra filharmoniczna z zagranicznymi solistami, wspaniały konferansjer, podano symboliczną lampkę szampana. Impreza była bez wyżerki, tylko sama muzyka. Nastrój był bardzo przyjemny, wesoły. Bawiliśmy się świetnie. Wróciłam bardzo zadowolona. Na takie imprezy sylwestrowe to ja mogę chodzić;) Fakt, iż zakończyła się grubo przed północą pozwolił zainteresowanym spędzić przełom roku z rodziną, a mnie zająć się moim zwierzyńcem. Chociaż mieszkam na wsi to problem petard, sztucznych ogni i innych hałasów w noc sylwestrową nie jest mi obcy. Mimo prowadzonej akcji mającej na celu ograniczenie tego typu incydentów, jestem pewna, że z roku na rok jest głośniej i coraz więcej osób wychodzi sobie postrzelać o północy. Profilaktycznie od razu po powrocie wyprowadziłam piesę na dwór i przyfilowałam delikwentów w osobach dorosłych mężczyzn szykujących się do strzałów na drodze przed moim domem. Poprosiłam o opuszczenie terenu naprzeciwko mojej chałupy:) Posłuchali się i odeszli trochę dalej, ale różnica tych 30 czy 40 m w poziomie hałasu dla zwierzęcia jest żadna. Piesa te wybuchy zniosła całkiem dobrze, zareagowała tylko wtedy, kiedy zbliżyli się do domu i oszczekała towarzystwo przez okno. Stary kot był trochę zaniepokojony, rudy nie bał się wcale i zaciekawiony biegał od okna do okna obserwując kolorowe niebo. Najgorzej zniosła to kociczka, była przerażona, nie pozwoliła nawet wziąć się na ręce, schowała się pod zlewem:) Umie sobie otworzyć łapką drzwiczki od szafki. Nie wyszła z kryjówki dopóki hałasy nie ustały. Z rana poszłam zobaczyć, czy nie naśmiecili mi naprzeciwko domu na drodze tak jak w ubiegłym roku, ale tym razem jest czysto.
Weszliśmy w nowy rok i przypuszczam, że w nową rzeczywistość, oby była dla nas wszystkich lepsza, czego sobie i wszystkim czytającym życzę